niedziela, 13 czerwca 2010

Parowiec „Jean Nicolet"

Parowiec „Jean Nicolet"

Parowiec „Jean Nicolet" w czasie II wojny światowej pływał pod banderą Stanów Zjednoczonych. Nie należał do morskich kolosów, miał zaledwie 7176 BRT wyporności. 22 czerwca 1944 roku wypłynął w swój kolejny rejs, z australijskiego portu Fremantle (niedaleko Perth) do Kalkuty. W trakcie podróży statek miał jeszcze zawinąć do Kolombo na Cejlonie, gdzie miał przejść poważny remont. Na pokładzie „Jeana Nicolet" znajdowało się 100 osób, załoga i pasażerowie. Marynarze byli w dobrych humorach, cieszyli się z czekającej ich dłuższej przerwy w Kolombo.

2 lipca statek znalazł się między archipelagiem wysp Czagos i Malediwami był to rejon działania japońskiego okrętu podwodnego I8 dowodzonego przez komandora podporucznika Tatsunosuke Ariizumi. Kiedy tylko obserwatorzy zauważyli amerykański statek, Ariizumi, nie zastanawiając się, dał sygnał do ataku.



Pierwsza torpeda trafiła „Jeana Nicolet" kilka minut po godzinie 19.00, miedzy ładowniami 2 i 3 eksplozja zerwała pokrywę jednego z luków, wybuchł pożar, a statek mocno się przechylił. Kiedy druga torpeda trafiła parowiec, tym razem z prawej burty, przy ładowni nr 5, kapitan wydał rozkaz opuszczenia statku. Szczęśliwie łodzie ratunkowe nie zostały uszkodzone i wszyscy znaleźli w nich miejsce.

Tymczasem statek nie bardzo chciał zatonąć, mimo szalejącego na nim pożaru i eksplozji kotłów. Kapitan w tej sytuacji postanowił wrócić jeszcze na parowiec ponieważ zauważył światło i chciał się ostatecznie upewnić, czy nikogo przypadkiem nie pozostawiono na pokładzie. Nagle, po prawej stronie burty, wynurzył się okręt podwodny i skierował działo na tonący statek. Kapitan szybko wyłączył motor łodzi i przy pomocy wioseł cicho powrócił do tratwy, w której znajdował się porucznik artylerii Gerard V. Deal i czterech marynarzy. Ale załoga japońskiego okrętu zauważyła rozbitków i zaczęła wolno płynąć w ich kierunku.

Dalszy przebieg wypadków tak relacjonował jeden z marynarzy, McDougall: „Gdy okręt podwodny zbliżył się do nas, zsunęliśmy się do wody po przeciwnej stronie i przywarliśmy do tratwy. Przez pewien czas nie mogliśmy zorientować się dokładnie, co się dzieje. Widzieliśmy tylko, że okręt podwodny płynie do tyłu i słyszeliśmy serie z karabinów maszynowych, później okręt wrócił i oświetlił nas reflektorem. Wówczas wdrapaliśmy się z powrotem na tratwę. Okręt podpłynął zupełnie blisko i rzucono nam linę.

Pierwszy na pokładzie okrętu podwodnego znalazł się Hess; ja byłem drugi. Pozwolili nam wchodzić na pokład tylko pojedynczo, na śródokręcie po lewej burcie przy kiosku. Gdy wdrapałem się na pokład, kazano mi zdjąć kamizelkę ratunkową i podnieść ręce do góry (...) jeden z marynarzy japońskich upatrzył sobie mój zegarek. Ściągnął mi go z ręki. Wtedy zauważył pierścień; próbował go ściągnąć z palca, lecz siedział on zbyt mocno. Wyciągnął nóż. Gdy wydawało się, że już odetnie palec udało mi się zdjąć pierścień".

Japoński okręt wyłowił w sumie 96 rozbitków. Trzem, mimo ostrzału, udało się ukryć na jednej z tratw. Jeńców związano powrozami i drutem. Musieli siedzieć na pokładzie ze skrzyżowanymi nogami i głowami opuszczonymi w taki sposób, aby broda dotykała piersi. Po chwili japońscy marynarze zaczęli wyprowadzać rozbitków, jednego po drugim, na tylny pokład, poza kiosk. Żaden z wyprowadzonych już nie wracał. Siedzącemu na pokładzie cieśli okrętowemu udało się niepostrzeżenie zerknąć w tamtym kierunku. Zobaczył, jak 18-letniego marynarza o nazwisku King, kilkakrotnie pchnięto bagnetem w brzuch i zepchnięto do wody. Z grupy 60 rozbitków umieszczonych na rufie taki los spotkał wszystkich. Uratowało się tylko 3 ludzi, w
tym zastępca głównego mechanika Charles E. Pyle oraz artylerzysta Butler.

Z ich relacji wynika, w jaki sposób „zabawiała się” z jeńcami załoga japońskiego okrętu „I 8”. Rozbitkom nakazano przechodzić między dwoma szeregami marynarzy uzbrojonych w pałki, pręty i inne tępe narzędzia. Ci, którzy przeszli przez ten dwuszereg byli spychani do morza. Zabawa ta trwała już oczywiście jakiś czas, zanim przyszła kolej na mnie wspominał Pyle. Licząc na oko, każdy szereg składał się z 13 - 14 marynarzy. Zatrzymałem się na chwilę, oby ocenić sytuację; w tym samym momencie otrzymałem straszliwy cios w nasadę głowy.

Po tym zaczęto mnie popychać naprzód jak odbijaną piłkę między dwoma szeregami marynarzy japońskich; na moją głowę i korpus spadł grad ciosów; Japończycy bili różnymi przedmiotami, byłem jednak zbyt ogłuszony, aby rozpoznać, czym uderzali. Później doktor powiedział mi, że w trakcie tego przepędzania przez dwuszereg zostałem cięty bagnetem lub szablą. Gdy dotarłem do końca dwuszeregu, upadłem w coś, co okazało się białym, spienionym morzem".

Jakiś Japończyk zatrzymał mnie i usiłował kopnąć w żołądek powiedział drugi z uratowanych, artylerzysta Butler. Drugi ugodził mnie w głowę żelazną rurką, inny znów ciął mnie szablą pod okiem. Po drugim cięciu szablą udało mi się wyrwać i wyskoczyłem za burtę. Nie straciłem wprawdzie przytomności, ale sporo czasu musiało upłynąć, zanim jakoś przyszedłem do siebie, bo zobaczyłem wówczas, że okręt już odpłynął, chociaż ciągle go jeszcze było widać...".

Natomiast McDougall, Hess i jeszcze kilku innych rozbitków siedziało w tym czasie na dziobie i czekało na swoją kolej. Teraz już wiedzieli, że czeka ich śmierć. Nagle rozległ się sygnał do zanurzenia i Japończycy, porzucając swoje zajęcie, pobiegli w kierunku kiosku. Jeńcy doskonale zrozumieli, co oznacza ten sygnał, toteż rozpoczęli wysiłki, aby się uwolnić. Marynarz Hess przez poprzednie dwie godziny skrobał paznokciem krępującą go linę teraz bez trudu udało mu się ją przerwać. Znalazł ponadto w kieszeni nóż, którego w trakcie rewizji nie znaleźli Japończycy. Na uwolnienie przyjaciół nie miał już wiele czasu dziób okrętu chował się pod wodą. Mimo to, wszystkim szczęśliwie udało się opuścić pokład nieprzyjacielskiej jednostki.

Przez całą noc Hess, McDougall i jeszcze 16 rozbitków pływało po morzu. Gdy się trochę rozwidniło, podpłynęli do płonącego ciągle „Jeana Nicolet". Tutaj udało się odnaleźć zaplątaną w osprzęcie tratwę. Na niej doczekali do południa następnego dnia, gdy zostali zauważeni przez patrolowiec HMS „Hoxa". Jak się okazało, statek ten wyruszył na poszukiwanie rozbitków zawiadomiony przez samolot Królewskich Kanadyjskich Sił Powietrznych, który kilka godzin wcześniej zlokalizował tratwę. Ze 100 osób uratowały się tylko 22.

„Jean Nicolet" nie był pierwszym handlowym statkiem zatopionym bez ostrzeżenia. 26 marca 1944 roku „I 8" storpedował na południe od Kolombo holenderski parowiec „Tjisalak". Pod ostrzałem karabinów maszynowych zginęło wtedy 98 rozbitków. 30 marca podobny los spotkał brytyjski parowiec „City of Adelaide", a 29 czerwca również brytyjski statek „Nellore". Dowódca okrętu podwodnego Ariizumi nie stanął po wojnie przed sądem. Kiedy w sierpniu 1945 roku zmuszony był poddać swój okręt Amerykanom, popełnił samobójstwo.

Natomiast 5 czerwca 1944 roku rząd brytyjski przekazał japońskiemu ministrowi spraw zagranicznych protest w sprawę zatapiania przez okręty podwodne tego kraju statków handlowych Wielkiej Brytanii. W nocie stwierdzono, że stanowi to całkowite pogwałcenie prawa międzynarodowego i humanitarnych zasad uznanych przez wszystkie cywilizowane państwa świata. Zarówno na tę notę, jak i na notę dodatkową, przesłaną 20 czerwca, nie otrzymano żadnej odpowiedzi z Tokio.

Dopiero po przypomnieniu 15 września i po upływie jeszcze dwóch miesięcy, japoński szef dyplomacji, Mamoru Sigemitsu, zdecydował się na odpowiedź. Wymiana pism odbyła się przez szwajcarskiego ministra pełnomocnego w Tokio. 28 listopada 1944 roku Sigemitsu raczył odpisać: „Mam zaszczyt potwierdzić odbiór listów Waszej Ekscelencji (...) dotyczących protestu rządu brytyjskiego, który twierdzi, że jakieś japońskie okręty podwodne storpedowały na Oceanie Indyjskim brytyjskie statki handlowe i wbrew przepisom prawa zaatakowały rozbitków z tych statków. W związku z tym spowodowałem, żeby odpowiednie władze przeprowadziły dokładne śledztwo w każdym wskazanym wypadku. Okazało się, że japońskie okręty podwodne nie miały nic wspólnego z faktami podanymi w tych protestach.

Szczegóły tych masakr dotarły do wiadomości opinii publicznej dopiero po zakończeniu wojny, gdy naoczni świadkowie wypadków złożyli zeznania w procesach japońskich zbrodniarzy wojennych w Tokio, Singapurze i Hongkongu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz