poniedziałek, 8 listopada 2010

U-570 poddanie okrętu

źródło:wikipedia HMS „Graph” w 1943

U-570 poddanie okrętu

Takiego wydarzenia nie notowano od początku wojny. Gdy w dniu 27 sierpnia 1941 roku załoga samolotu patrolowego Lockheed „Hudson” z 269 dywizjonu obrony wybrzeża RAF poszła na start, nikt zapewne nie mógł przypuszczać, jaką sensację przyniesie ta wyprawa. Latali tak prawie codziennie, jeśli tylko dopisywała pogoda, kierując się nad Atlantyk w poszukiwaniu niemieckich okrętów. Trasa wiodła od wyspy Lewis na Morzu Szkockim, gdzie stacjonował ten dywizjon, do rejonu Islandii na północy, przecinając wschodni akwen oceanu na odcinku ponad 800 kilometrów. Tym właśnie szlakiem płynęły w dwustronnym ruchu alianckie konwoje i tu także pojawiał się napastnik, w powietrzu bądź pod wodą, idąc w pełnym zanurzeniu. Ten drugi był znacznie trudniejszy do wykrycia nawet z małej wysokości.



Aktywność Niemców na Atlantyku w tym okresie zaczęła jakby przygasać. Od maja 1941 roku. kiedy zatonął pancernik „Bismarck”, chluba hitlerowskiej Krigsmarine, zaniechali rajdów wielkich okrętów nawodnych, pozostawiając w pobliżu tras konwojowych tylko krążowniki pomocnicze pod maską statków handlowych. Główna rola w zwalczaniu alianckiej żeglugi przypadła U-bootom i bombowcom Luftwaffe, które startowały z baz we Francji i Norwegii, latając na pełny zasięg. Najgroźniejszym narzędziem ataku stały się okręty podwodne, docierające do najdalszych zakątków Atlantyku bez względu na warunki hydrometeorologiczne. Nikt już nie zliczy dramatów marynarzy z torpedowanych statków, nikt nie odtworzy ostatnich chwil życia tych ludzi. Ginęli jakże często w ciągu niewielu sekund, kiedy burtę rozsadzał nagły wybuch, niosąc za sobą taran skotłowanej wody zalewającej wnętrze kadłuba. Jakże okrutny los spotykał często marynarzy, którzy płynęli z ładunkiem amunicji czy benzyny, narażeni na śmierć w słupie ognia lub w płonącym morzu. Statystyka strat spowodowanych atakami U-bootów nic o tym nie mówi, pozostają tylko suche liczby. W pierwszych czterech miesiącach wojny niemieckie okręty podwodne zatopiły 114 statków o łącznej wyporności 421 156 BRT. W 1940 roku krzywa tego bilansu poszła gwałtownie w górę, obejmując 471 statków (2 186 158 BRT). W całym 1941 roku wysoki poziom strat miał być utrzymany, zamykając się w liczbie 432 statków (2 171 754 BRT). W miesiącach letnich tego roku nastąpił zauważalny choć tylko przejściowy spadek w dynamice działań agresora. Część U-bootów Niemcy wycofali z Atlantyku i przerzucili na wschód do walki z flotą wojenną i handlową Związku Radzieckiego. Program budowy nowych okrętów podwodnych wkraczał dopiero w fazę przyspieszonego rozwoju, rosły jednak ich straty. W 1939 roku alianci zatopili 9 U-bootów, w roku następnym już 24, do końca 1941 roku na tej liście miało się znaleźć 35 jednostek. Wróg nie był zatem bezkarny, ale w porównawczych wskaźnikach wpisywał na swoim koncie sukcesy zdecydowanie większe.

Najbardziej dotkliwie odczuwali Niemcy stratę wyszkolonych załóg i czołowych „asów" wojny podwodnej. Czarnym miesiącem Krigsmarine był marzec 1941 roku. Działając w osłonie dwóch konwojów OB 293 i HX-112 brytyjskie niszczyciele i eskortowce zatopiły trzy U-booty pod dowództwem takich właśnie oficerów: U-47 (kmdr ppor. Guther Prien), U-100 (kpt. Joachim Schepke) i U-99 (kmdr ppor. Otto Kretchmer). Ciosy były mocne, powodujące z czasem — w miarę wzrastającego napięcia walk na trasach konwojowych — pierwsze oznaki kryzysu kadrowego. U-booty opuszczające stocznie i włączane do składu jednostek operacyjnych obsadzono niedoszkolonymi załogami. Zdarzało się, że ich dowódcy, też świeżej daty, nie potrafili wykorzystać sprzyjającej sytuacji podczas spotkań z alianckimi statkami. Dowodom zaniku woli walki, wprawdzie tylko jednostkowym, był też wynik wspomnianego już lotu „Hudsona”. Samolot leciał po wyznaczonej trasie, wykonując co kilka minut głębokie zwroty, umożliwiające obserwacje powierzchni Oceanu w szerszym pasie. W pierwszych dwóch godzinach lotu towarzyszył załodze monotonny widok pustego Atlantyku. Zbliżali się do Islandii, zegar pokładowy wskazywał 6.30 i w tym momencie przedni strzelec zameldował, że widzi wynurzony okręt podwodny, idący kursem 270 stopni na południe od wyspy. Mógł to być tylko U-boot, ponieważ własne jednostki jak ich poinformowano na odprawie przed startem tego dnia nie operowały w tej strefie patrolowania. Dowódca załogi, flight lieutenant James H. Thomson, zwiększył prędkość i zdołał oznaczyć pławą świetlną miejsce, gdzie zaalarmowany U-boot zniknął pod wodą. Na zrzut bomb głębinowych było już za późno, pozostali jednak w tym rejonie, licząc na możliwość przeprowadzenia atoku, gdyby Niemcy zaryzykowali manewr wynurzenia. „Hudson" wisiał na kręgu, stopniowo powiększając jego średnicę. Załoga nie odrywała oczu od tafli wody, przekonana, że okręt jest gdzieś w pobliżu. Czekali dosyć długo i stało się U-boot powoli wysunął się na powierzchnię i po chwili został obramowany eksplozjami czterech zrzuconych bomb. Pilot ciasnym zakrętem wszedł na ścieżkę drugiego ataku, ale ku zdumieniu wszystkich członków załogi na kiosku okrętu wykwitła biała flaga. Jeszcze nie wiedzieli, co się za tym kryje: jakiś szatański podstęp czy rzeczywiście ci w dole sygnalizują swą gotowość do kapitulacji. U-boot przed samolotem? Tego jeszcze nie było, wypadek zgoła nieprawdopodobny. Nie wypadało odmawiać Niemcom tej przysługi, skoro sami wybrali niewolę, tylko jak to zrobić? Dzieliła ich odległość, niewielka wprawdzie, lecz nie do pokonania. „Hudson" był samolotem lądowym, na morzu nie mógł wylądować.

Pałeczkę przejął radiotelegrafista, wystukując pilne wezwanie do własnych okrętów i łodzi latających. Za długo nie mogli krążyć nad ciągle wynurzonym U-bootem, który dryfował po wyłączeniu maszyn napędowych. Pojawił się wkrótce jeszcze jeden ,.Hudson”, też z bezradną załogą, a po nim wreszcie pierwszy trałowiec. Dołączyły do niego inne jednostki, ostrożnie podchodząc do unieruchomionego okrętu. Niemcy wyszli na pokład i bez próby jakiegokolwiek oporu zostali zdjęci. Zastąpili ich marynarze brytyjscy z niszczyciela HMS „Burwell" i oni doprowadzili cenną zdobycz na holu do Thoriok Res na Islandii. Był to, jak się okazało po przejęciu dokumentów U-570, okręt typu VII C, zaliczany do średnich jednostek, seryjnie już produkowanych w Niemczech. Jego dowódca, kpt. Hans Joachim Rahmlow, postanowił poddać się. Krytycznie oceniając kwalifikacje swojej młodej załogi i szanse rajdu na Atlantyk. On sam też nie zaliczał się do „asów", toteż wytropiony przez „Hudsona" uznał, że jego rola w tej wojnie już się zakończyła. Barak jeniecki zapewniał mu spokojne życie, okręt podwodny gwarantował pewną śmierć, w otchłani Oceanu. Różnica niebagatelna.

Brytyjczycy dokładnie zapoznali się z u-bootem i zbadali jego właściwości. „Żywy przeciwnik" odsłonił swoje tajemnice i dowiódł, że jest przystosowany do pływania na większych głębokościach niż własne okręty podobnej klasy. Uwzględniono ten walor w konstrukcji bomb głębinowych, które do tego czasu nie były zbyt skuteczne z powodu wybuchów w płytkim zanurzeniu. W samym uzbrojeniu żadnych rewelacji nie wykryto, wyrzutnie i torpedy niewiele różniły się od brytyjskich. Bardziej precyzyjny był natomiast celownik w okularze peryskopu. Specjaliści od radiołączności i szyfrów zainteresowali się metodą pracy Niemców w dalekich rejsach. Stwierdzono, że w każdej wyprawie na Morze Północne i Atlantyk dowódcy okrętów podwodnych posługiwali się inną tabelą haseł i kolumn cyfrowych, dzięki czemu złamanie klucza do odczytywania nadawanych depesz było praktycznie niemożliwe bądź bardzo utrudnione. Zarówno między sobą, jak i z bazami, okręty porozumiewały się własnym „językiem” jednorazowego użytku. Ten system — zdaniem specjalistów z Krigsmarine - był pewniejszy od znanej „Enigmy”. Szyfrowa kombinacja szła do pieca po zakończeniu każdej wyprawy, zamieniana przez inną, na czas kolejnej operacji. Odkrycie tej prawidłowości było niemałym zaskoczeniem dla Brytyjczyków, którzy teraz dopiero zrozumieli, dlaczego ich system „Ultra-Secret" tak często zawodzi w bitwie o Atlantyk.

Technicznie sprawny U-570 zmienił w końcu właściciela i pod nazwą HMS „Groph" został włączony do składu Royal Navy. Solidna konstrukcja sprawiła, że wyznaczono mu miejsce w osłonie konwojów na arktycznych trasach dla żeglugi najtrudniejszych. Radził sobie nieźle, ale niczym się nie wyróżnił pod koniec 1942 roku przyłapały go w wynurzeniu w pobliżu Norwegii niemieckie samoloty torpedowe i po dokładnym obejrzeniu charakterystycznej sylwetki ich załogi, zdezorientowane widokiem „własnego" U-booa. zrezygnowały z ataku. Jego dowódca okazał się dobrym taktykiem i psychologiem, nie zezwalając na otworzenie ognia z dwóch armat przeciwlotniczych, co przesądziło o wyniku ulgowego spotkania. Okręt był dwukrotnie remontowany, wykazując do końca służby wysokie walory użytkowe. W dniu 20 marca 1944 roku nie dopisało mu szczęście podczas sztormowej pogody. Szalejący żywioł spowodował uszkodzenie steru kierunkowego i tej awarii marynarze nie byli w stanie usunąć. Miotany porywami huraganu okręt zderzył się ze skałą na zachodniej krawędzi Szkocji koło Islay. Puściły nity w części dziobowej i tytko dzięki nadludzkiej ofiarności załogi „Groph” utrzymał się na powierzchni morza. Odholowano go później do najbliższego portu, ale w takim stanie, że remont był nieopłacalny. Podzielił los wielu innych ciężko uszkodzonych (jednostek został przeznaczony na złom).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz