czwartek, 6 stycznia 2011

Zamach na gauleitera Białorusi

Zamach na gauleitera Białorusi

Był gauleiterem Białorusi ze wszystkimi pełnomocnictwami generalnego komisarza na podległym mu okupowanym obszarze. Działał z ramienia administracyjnych władz NSDAP, które wkrótce po zbrojnej napaści na ZSRR utworzyły odrębne ministerstwo do spraw zagarniętych na wschodzie ziem. Miał nominalny stopień SS-gruppenfuhrera, odpowiednik generała leutnanta w Wehrmachcie. Wilhelm Kube, hitlerowski dostojnik i kat w jednej osobie, z przypisanym sobie prawem decydowania o losach tysięcy ludzi, bez reszty oddany fuhrerowi. Z takim przeświadczeniem obejmował swój wysoki urząd 21 sierpnia 1941 roku po przyjeździe do Mińska i taka nuta przewinęła się w pożegnalnych wystąpieniach jego najbliższych współpracowników, gdy we wrześniu 1943 roku wracał do Berlina. On sam nie powiedział wtedy nic, mówiła za niego metalowa trumna. Tym razem wybierał się w podróż ostatnią...



Zaliczył sobie tylko dwa lata osobliwej kariery, czujnie strzeżony przez adiutantów i wartowników, ale też i obserwowany przez ludzi z podziemia od czasu, gdy po raz pierwszy pojawiło się jego nazwisko pod listami mieszkańców Mińska skazanych na śmierć. Szafował tymi wyrokami z zaciekłą gorliwością, nie przypuszczając nawet, że i na niego wydano taki sam wyrok, w przeciwieństwie do tamtych w pełni uzasadniony. Pozostawało tylko pytanie, gdzie, kiedy i jak wymierzyć mu sprawiedliwość?

Zastanawiał się nad tym dowódca bazy partyzanckiej, Nikołaj Pietrewicz Fiedorów, pilnie analizując każdą wiadomość z Mińska. Powtórzmy: bazy, a nie oddziału, ponieważ tych było kilka i w różnym składzie operowały one na terenach w pobliżu tego miasta. Tamtejsze lasy sprzyjały takim rajdom, z pomocą spieszyła miejscowa ludność. Dzięki niej partyzanci byli w porę informowani o siłach i ruchach Niemców, o zasadzkach, obławach i planowanych akcjach z udziałem regularnych jednostek. Okupant wielokrotnie „czesał" stare bory i knieje, korzystając nawet z rozpoznania powietrznego, ale cios szedł w próżnię. Partyzancki zwiad działał bez zarzutu, spełniając rolę także „dzwonka alarmowego". Najbardziej dotkliwie odczuwali Niemcy skutki dywersji kolejowej, wielkiej „bitwy o szyny", która objąć miała całą Białoruś.

Fiedorów utrzymywał łączność radiową Moskwą i stamtąd przekazano mu zadanie likwidacji hitlerowskiego gauleitera w Mińsku. W partyzanckim sztabie rozważano kilka projektów zamachu. Rezydencja Kubego znajdowała się na zamkniętym terenie wojskowym, w środku kompleksu koszarowego. Wysoki mur oddzielał te budynki od innych domów, w znacznej części spalonych. Takie położenie rezydencji, ukrytej za blokami z każdego kierunku, wykluczało możliwość oddania strzału z zewnątrz, z jakiegoś poddasza lub strychu. Upadła, zatem propozycja ulokowania snajpera w miejscu, skąd powinien widzieć Kubego. Skryta wizja lokalna dowiodła, że takiego punktu po prostu nie ma.

Inny wariant to akcja poza terenem zamkniętym. Granat lub porę serii w samochód dygnitarza. Pozornie nic trudnego, trzeba tylko ustalić dzień, godzinę i trasę przejazdu, zająć posterunki, uzgodnić wewnętrzną sygnalizację, a potem kilka gorących sekund i błyskawiczny odskok. Kube okazał się jednak człowiekiem przezornym, uprzedzony zapewne, że są w Mińsku ludzie gotowi dokonać zamachu nawet w biały dzień. Jeździł więc zawsze z liczną eskortą, różnymi samochodami, dowolnie zmieniając trasę. Rzucała się w oczy prędkość takiej kawalkady, którą otwierali i zamykali motocykliści z bronią maszynową i granatami ręcznymi. Trudno było w tak krótkim czasie zidentyfikować gauleitera, tym bardziej że nosił mundur służbowy SS tego samego kroju i koloru jak reszta towarzyszących mu oficerów. W pędzącej kolumnie wszyscy byli do siebie podobni, a szło przecież o celny strzał.

Nieco większe szanse zdawał się mieć projekt zamachu w kinie garnizonowym, gdzie wyświetlano filmy wyłącznie dla Niemców. Partyzanci mieli tam swoich ludzi, pracowników cywilnych, droga do jego wnętrza nie była zatem trudna. Kube przychodził do kina raz w tygodniu z orszakiem utytułowanych dygnitarzy, ale jak stwierdzono po dokładnej obserwacji nigdy nie zajmował tego samego miejsca, lawirując po całej sali. Zamach to oczywiście mina pod krzesłem, a któż mógł wiedzieć, gdzie zechce usiąść akurat tego dnia. Wywalić całe kino w powietrze?

Traf chciał, że partyzantom bezwiednie dopomógł sam Kube, choć zakrawa to nieco na paradoks. On i coś takiego! A jednak tak było. W kuchni żołnierskiej na terenie koszar pracowały młode kobiety z Mińska, pod ścisłym nadzorem, często rewidowane, z ograniczona swobodą poruszania się za strzeżonym murem. Jedną z nich, Jelenę Mazanik, gauleiter zatrudnił u siebie w charakterze pomocy domowej. Miała sprzątać pokoje, słać łóżka, prać bieliznę, palić w piecach, słowem robić to wszystko, czego żądał od niej Kube i jego żona. Praca niełatwa, nerwowa, pod okiem kata Białorusi i oficerów, którzy w rezydencji pełnili dyżury, bacznie obserwując każdy krok wyniośle i z pogardą traktowanej dziewczyny. Jej drugim „opiekunem" był niemiecki policjant, znający język rosyjski, sublokator z urzędu akurat w tym mieszkaniu, gdzie ona sama miała swój kąt. Musiała liczyć się z jego podejrzliwością i donosami, z tym, że podsłuchuje rozmowy i odnotowuje każdy kontakt.

Nie wiadomo, jaką drogą dotarła do bazy partyzanckiej wiadomość o nowym miejscu pracy Jeleny Mazanik. Ona ujawniła tę tajemnicę przed swoją siostrą Walentyną. Upłynęło niewiele czasu od tego dnia i oto w mińskim parku, niby przypadkowo, spotkała się z nią łączniczka z lasu, występując w imieniu Fiedorowa. Zaskoczona Jelena w obawie przed jakąś prowokacją bądź celowym podstępem hitlerowców odmówiła udzielenia informacji o sobie.

Ta rozmowa zakończyła się fiaskiem, ale wkrótce po niej doszło do ponownego spotkania z inną łączniczką, Marią Osipową, i tym razem Jelena postawiła twardy warunek. Owszem, może wiele powiedzieć, lecz tylko wtedy, gdy uzyska konkretny dowód, że łączniczka ma kontakt z partyzantami. Takim dowodem nie mogła być okazana jej ulotka w języku rosyjskim o treści antyhitlerowskiej. Fiedorów dobrze ocenił tę ostrożność, wszak ryzyko było duże, tym większe że ludzie Kubego też mieli ją na oku. Zorganizował więc coś bardziej widowiskowego zaprosił najpierw Walentynę, a potem Jelenę do swojej bazy. Nie był to oczywiście beztroski spacer za miasto, lecz szalenie trudna wyprawa, drobiazgowo przygotowana, poprzedzona próbnym przetarciem wyznaczonej trasy. Jelena wyruszyła w drogę podczas nieobecności Kubego, uzyskując na to zgodę jego żony. Pretekstem była chęć odwiedzenia krewnych w pobliskiej wsi. Oficer dyżurny w rezydencji zanotował adres i nazwiska tych osób oraz datę wyjazdu i powrotu. Otrzymała specjalną przepustkę na blankiecie urzędu gauleitera, dzięki czemu żołnierze na posterunkach kontrolnych nie czynili jej przeszkód w drodze.

W bazie spotkało ją serdeczne przyjęcie. To był inny świat, ludzi wolnych i walczących, świetnie uzbrojonych i odważnych. Po raz pierwszy od czasu zagarnięcia Mińska przez Niemców odczuła radość i ulgę. Fiedorów znał jej wahania, toteż sięgnął po argument najmocniejszy. Tu Już nie miała żadnych wątpliwości, kim są i do czego dążą ci ludzie. Było wśród swoich, mówili tym samym językiem. Dokładnie odpowiadała na wszystkie zadawane jej pytania, sądząc, że partyzanci własnymi siłami dobiorą się do Kubego. Plan zamachu był jednak inny, to właśnie ona mioła odegrać w nim, najważniejsza rolę. Zrozumiała wszystko, kiedy wręczono jej zegarową minę, niewielkie pudełko, które mogła ukryć w torebce. Wybór miejsca i czasu już do niej należał, bo nikt inny nie miał bezpośredniego dostępu do gauleitera.

Z tą miną wróciła do Mińska, nie rewidowana przez wartowników. Przepustka z rezydencji robiła swoje. Potem czekało ją najgorsze przeniesienie miny na teren strzeżony i podłożenie w stosownym miejscu. Dokonała tego po kilkunastu dniach, przeżywając moment grozy, gdy wartownik przy bramie głównej zajrzał do koszyka. Miała tam pastę do podłogi, szczotki, szmaty i fartuch. Owinięta gazetą mina leżała na dnie i Niemiec nie zwrócił na nią uwagi.

Emocje powtórzyły się w samej rezydencji. Postanowiła ulokować ładunek pod łóżkiem Kubego z nastawieniem czasu eksplozji na godzinę drugą w nocy. Wiedziała, że tego dnia gauleiter późno wróci z terenu, a w takich przypadkach nie budził żony i nocował sam w swojej sypialni. Nic trudnego, ą gdyby nie było oficera dyżurnego. Ten jednak czuwał i jak zwykle obserwował, co robi. Wykorzystała chwilę, kiedy zszedł na niższe piętro, do bufetu, i mina znalazła się między sprężynami łóżka, a jej mechanizm zegarowy bezszelestnie odmierzał ostatnie godziny życia Kubego.

Tego dnia, 21 września 1943 roku, nie wróciła do domu po zakończeniu pracy. Na punkcie kontaktowym spotkała sie z łączniczką Fiedorowa i wraz z nią udała sic do bazy. Razem z nią opuściła Mińsk siostra Walentyna i dzieci. Tylko taka ewakuacja gwarantowała, że nie trafi na szubienice.

O wybuchu w siedzibie gauleitera partyzanci dowiedzieli sie nazajutrz rano. Liczne patrole wojska i policji opanowały całe miasto. Wszystko wskazywało na to, że musiało się wydarzyć coś nadzwyczajnego, ale nikt w bazie nie miał jeszcze pewności, czy Kube zginał. Dopiero po trzech dniach, 24 września, na łamach „Volkischer Beobachter" ukazał się oficjalny komunikat o śmierci gauleitera. W tym czasie jego trumna była już w Berlinie, gdzie urządzono mu uroczysty pogrzeb.

Czyn Jeleny Mazanik nagrodzony został Złotą Gwiazdą i tytułem Bohatera Związku Radzieckiego. Udekorowano ją w Moskwie, dokąd z „małej ziemi" poleciała specjalnie przysłanym samolotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz