niedziela, 13 czerwca 2010

Incydent na Przełęczy Jabłonkowskiej

Incydent na Przełęczy Jabłonkowskiej


Był 25 sierpnia 1939 roku. Tego dnia Hitler wydał rozkaz uderzenia na Polskę, atak miał nastąpić nazajutrz o godzinie 4.15. Jednostki pierwszego rzutu skrycie zaczęły zajmować pozycje wyjściowe I ku ich zaskoczeniu o godzinie 20.30 rozkaz został odwołany.

Berlin dowiedział sie o podpisaniu polsko-brytyjskiego sojuszu wojskowego i deklaracji Paryża, przywracającej polsko-francuskiemu przymierzu wiążący aspekt. Ustami Mussoliniego Włochy tegoż dnia odmówiły udziału w wojnie po stronie Trzeciej Rzeszy. Wszystko to razem skłoniło Hitlera do zmiany nie planu, lecz samej daty agresji, którą przesunął na piątek 1 września, godzinę 4.45.



Dla Polski ta „korekta" oznaczała jeszcze sześć dni pokoju, tym razem ostatnich. Zatrzymać machinę w ruchu to sprawa niełatwa. Oficerowie łącznikowi musieli po zatłoczonych drogach przedzierać sie do najdalej wysuniętych czołówek. W wielu miejscach doszło do zamieszania i przysłowiowy ,,ordnung" brał w łeb, ale do świtu następnego dnia jakoś opanowano sytuacje a marsz został zahamowany. Z małym wyjątkiem, który mógł być iskrą powodującą przedwczesny pożar...

Oto w przeddzień agresji przekroczyła granicę polski grupa dywersyjna z oberleutnantem Albertem Herznerem na czele, późniejszym dowódcą batalionu ,,Nachtigal" sprawcą zbiorowych mordów we Lwowie pod koniec czerwca 1941 roku. Tej sierpniowej nocy, kiedy szli przez lasy i turnie, czekało ich inne zadanie. Mieli podstępnie opanować tunel kolejowy w Przełączy Jabłonkowskiej i pobliską stacje Mosty. Nic z improwizacji, typowo dywersyjna robota według planu przygotowanego przez fachowców z Abwehry II, specjalizującej się w takich włośnie akcjach.

Przełęcz Jabłonkowska była bramą na południowej krawędzi granicy państwa, punktem o ważnym znaczeniu wojskowym. Tym szlakiem miała ruszyć ze Słowacji niemiecka 7 dywizja piechoty w pierwszych godzinach wojny. Owej nocy jeszcze nie ruszyła, ale rozkaz OKW nie dotarł do dywersantów. W górach zawiodła radiostacja, byli pewni, że po ich strzałach przemówią armaty. Z takim przeświadczeniem obeszli tunel, aby zablokować jego wlot po północnej stronie i zdezorganizować ruch na stacji Mosty.

Z dokonanych kalkulacji wynikało, że akcja winna zająć co najwyżej kilka godzin. Tuż po niej na radiowy sygnał miał wyjechać ze słowackiej miejscowości Czadca pociąg z wojskiem, pokonując bez przeszkód gardziel zdobytego tunelu. Grupie Herznera przypadła rola otworzenia tej arterii, zrobienia wyłomu w - newralgicznym punkcie polskiej obrony. Niemcy słusznie przewidywali, że tunel może być zaminowany. Rzucili zatem wszystko na jedną kartę, by nie dopuścić do jego wysadzenia. Stąd pomysł dywersyjnego ataku, z zaskoczenia i z polskiego zaplecza. Uderzenie czołowe sił regularnych w takim terenie nie rokowało powodzenia. Z pomocą pospieszyła wiec Abwehra II, nie bacząc na to, że już sama koncepcja przeprowadzenia akcji, rękami dobranych dywersantów jest sprzeczna z międzynarodowym prawem wojennym.

Kto mógł wystąpić z protestem, skoro w ich przekonaniu głos miał tylko zwycięzca. Po stronie polskiej nikt już nie miał złudzeń, że wojna wisi na włosku i każda doba upływała pod znakiem oczekiwania. Siły w rejonie Przełęczy Jabłonkowskiej były niewielkie. Kilka posterunków Straży Granicznej, pluton piechoty z drużyną ckm ppor. Lichtera w bezpośredniej osłonie tunelu, pluton saperów dywizyjnych z 21 DSG i pluton kolarzy w Mostach. W Jabłonkowie kwaterowała kompania Obrony Narodowej o niepełnym składzie, Łączny stan tych pododdziałów wynosił około 300 żołnierzy, dysponujących tylko bronią ręczną i maszynową. W krytyczną noc na stacji kolejowej Mosty dyżur pełnił zaledwie jeden żandarm, co dla napastników było okolicznością nader sprzyjającą.

Ponieważ ruch pociągów tranzytowych z Morawskiej Ostrawy przez Czadce do Cieszyna był jeszcze normalny, saperzy tylko na noc ładowali trotyl do komór wydrążonych w tunelu. Każdego dnia o świcie przed zapowiadanym przejazdem ładunki przenoszono w inne miejsce. W porze nocnej wróg mógł pchnąć na tory uzbrojony pociąg z desantem piechoty, w dzień taki podstęp nie miał szans. Wiedzieli o tym również Niemcy. Noc z 25 na 26 sierpnia zapadła jak poprzednie w ciszy i surowej scenerii gór. Nie wywołał szczególnego zdziwienia brak ostatniego pociągu tranzytowego, który zwykle we wczesnych godzinach wieczornych przyjeżdżał ze Słowacji. Saperzy zrobili swoje, wyznaczając drużynę, alarmową dla odpalenia ładunków, gdyby sytuacja tego wymagała. Na torach nie działo się jednak nic godnego uwagi.

Dywersanci wtargnęli od razu na stację mosty. Na trasie nikt ich nie dostrzegł, poruszali się bezszelestnie od punktu do punktu, wyuczonym sposobem „drapieżnego kota". Między godziną trzecią a czwartą głuchą ciszę rozdarły karabinowe strzały i serie pistoletów maszynowych. Ze stacyjnego budynku posypał się tynk i leciało strzaskane szkło. Zawiadowca wraz z żandarmem wymknęli się z pułapki, ten ostatni pobiegł do miejscowej szkoły, gdzie kwaterowali kolarze.

O napadzie poinformowany został niezwłocznie oficer służbowy najbliższego 4 pułku strzelców pieszych w Cieszynie. Łączność telefoniczna funkcjonowała jeszcze dobrze. Mrok utrudniał rozpoznanie sił wroga, toteż zapadła decyzja, aby przeciwakcję zorganizować o świcie po ściągnięciu kompanii ON z Jabłonkowa. Wydawało się, że jest to tylko jakaś prowokacja członków ,,piątej kolumny", podjęta z ich własnej inicjatywy. Tych, którzy próbowali podejść do tunelu, piechurzy przepędzili ogniem. Saperzy czuwali w ostrym pogotowiu, ale ten sam oficer z Cieszyna odmówił im paru sekund małego trzęsienia ziemi. Nic jeszcze nie wskazywało, że to właśnie tunel jest głównym celem napadu.

Akt drugi rozegrał się około godziny piątej. Na stacji Mosty zaczęli zbierać się jak zwykle robotnicy, oczekując na podstawienie pociągu, którym codziennie jeździli do huty w Trzyńcu. Byli poruszeni nocną strzelaniną i widokiem zniszczonego budynku, ale nikt nie wiedział, co się stało. Rozzuchwaleni dywersanci, ciągle nie widząc reakcji wojska, zgarnęli tych ludzi do poczekalni. Grożono im użyciem broni w razie jakiegokolwiek oporu. W tym samym czasie dowódca grupy próbował połączyć się z Czadcą. skąd miał nadejść pociąg z regularną niemiecką piechotą. Wierzył jeszcze, że lada moment wybuchnie wojna i wypad jego podwładnych stanie się jej pierwszym epizodem.

Łączności nie nawiązał, dowiedział się natomiast, że zaalarmowana w Jabłonkowie kompania ON już jest w marszu. W walce z nią dywersanci byliby wybici do nogi, wykłuci do ostatniego bagnetami. Pozostawał im tylko szybki odskok, ale do Słowacji mimo wszystko był spory kawał trudnej drogi, na dodatek w słońcu.

Herzner wpadł na inny pomysł. Zajął ze swoją grupą pociąg podstawiony dla robotników i zmusił jego załogę do zmiany kierunku jazdy Na dużej prędkości chciał sforsować tunel, ruchem na południe w stronę granicy. Liczył na to, że taki pociąg widmo zdezorientuje Polaków i nie będzie wysadzony w długiej czeluści, jeśli nawet są tam założone miny.

Przeliczył się srodze. Uciekł wprawdzie ze stacji, ale saperzy nie dali się wykołować. Rozkręcili zwrotnicę i tor na 300 metrów przed wlotem do tunelu i razem ze strzelcami ppor. Lichtera oraz kolarzami sprawili Niemcom gorący prysznic. Dywersanci w popłochu porzucali wagony, ścigani ogniem z dwóch stron.

Uratował ich las, a w sprincie uchodzili za mistrzów, jak nakazywała reguła takiej służby pod patronatem Abwehry II. Zbierano po nich tylko broń i amunicję i inne przedmioty wyposażenia osobistego, wszystko, co przeszkadzało w ucieczce, żadnego, niestety, nie ujęto, lecz dowody napadu były niepodważalne. Poszła ich domniemanym śladem do samej granicy kompania ON z Jabłonkowa, bez skutku, jak potem meldowano.

Wypad wroga zakończył się fiaskiem, poszedł jednak w świat jako zbrojny incydent budzący oburzenie. Hitlerowcy ukazali swą twarz bez maski. Wtedy jeszcze na kilka dni przed najazdem na Polskę zdobyli się na pewien gest, który miał zatuszować całą sprawę, stworzyć pozory panującego u nich porządku i dyscypliny.

Oto nazajutrz po dywersyjnej akcji na punkcie granicznym w przełęczy jabłonkowskiej stawił się z tłumaczem oficer wehrmachtu prosząc o skontaktowanie go z dowódcą 21 DSG, generałem Józefem Kustroniem. Kiedy spotkali się obaj, Niemiec w imieniu swojego dowódcy monachijskiej 7 DP, już rozmieszczonej w Słowacji, przekazał wyrazy „ubolewania za incydent spowodowany przez niepoczytalnego osobnika". Oberleutnant Herzner po powrocie do swoich takich słów na pewno nie usłyszał, choć musiał być rozczarowany, że to nie jemu „przypadła misja" oddania pierwszego strzału w drugiej wojnie światowej. Rozkaz natarcia padł wkrótce potem, ten sam dowódca 7 DP, generał Lang już bez ubolewania rzucił swoją piechotę na Przełęcz Jabłonkowską i dopiero wtedy, wczesnym rankiem 1 września 1939 roku polscy saperzy powiedzieli wrogowi twarde „nie". Tunel runął po eksplozji mocnych ładunków i aż do lutego 1940 roku był nieczynny blokując Niemcom najdogodniejszą linię kolejową, łączącą Śląsk ze Słowacją i Węgrami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz