Niemiecka dezinformacja przed atakiem na Polskę
Incydent w Gliwicach w przeddzień wybuchu wojny jest powszechnie znany. Hitlerowcy upozorowali napad na rozgłośnię radiową i po jej „zagarnięciu" nadali łamaną polszczyzną apel rzekomych powstańców śląskich, wzywając ludność do walki z wrogiem. Tuż po nim padły strzały i radio zamilkło, aby wznowić program na godzinę przed północą. Oburzony spiker poinformował słuchaczy, że jakaś „polska banda" usiłowała zbrojnie wtargnąć i opanować rozgłośnię, ale dzięki skutecznej interwencji sił ochrony ten podstępny zamiar został udaremniony. Poległ jeden z „napastników" w polskim mundurze.
Wszystko było u kartowaną mistyfikacją, zaplanowanym w szczegółach aktem prowokacji, nawet pozostawiony trup więźnia w przebraniu, który miał być niezbitym dowodem napadu. Tę prawdę znali jednak wtedy tylko nieliczni, zaledwie garstka zaprzysiężonych ludzi spod znaku „trupich czaszek".
Kto mógł ujawnić jej kulisy i zdementować gorączkowe komunikaty Berlina, które jeszcze tej nocy poszły w świat? Dla wyjaśnienia okoliczności i przebiegu Incydentu pozostawało niewiele czasu, bo już o świcie 1 września Niemcy uderzyli. „Od godziny 4.45 odpowiadamy ogniem” triumfalnie głosił pierwszy wojenny komunikat OKW, dopisując kolejne kłamstwo do już krzyczącego w tytułach drukowanych niemieckich gazet.
Gliwice były sygnałem, że radio stanie się jeszcze jednym narzędziem agresora. Nic w końcu nowego, bo od lat było ono najbardziej elastycznym i niezawodnym środkiem przekazu hitlerowskiej propagandy wewnętrznej i zagranicznej. Rzecz jednak w tym, że jeszcze przed wybuchem wojny, na wysokich szczeblach Wehrmachtu w ścisłym porozumieniu z organami Abwehry i Służby Bezpieczeństwa SS, opracowano ramowy plan wykorzystania radia jaka ,.czwartego rodzaju sil zbrojnych" obok wojsk lądowych, lotnictwa i marynarki. Wysunął ten pomysł minister propagandy Goebbels, nadali mu bieg sztabowcy, dostrzegając jego znaczenie. Szło o stawkę wysoką, o złamanie woli oporu przeciwników Rzeszy zanim padnie pierwszy strzał. Skutki oddziaływania radiowego otwartych pogróżek, szantażu i obietnic dały o sobie znać podczas aneksji Austrii i Sudetów. Teraz na celowniku znalazła się Polska, kraj, który nie uległ naciskom politycznym Berlina i odrzucił jego dyktat. Do wiosny 1939 roku oficjalna propaganda Rzeszy zachowywała pewien umiar w spornych kwestiach, podnosząc jednak z coraz większą natarczywością problem Wolnego Miasta Gdańska.
Po zerwaniu układu o nieagresji jej ton uległ zaostrzeniu. Hitlerowcy atakowali najpierw bezimiennie niektórych „nieodpowiedzialnych polityków" w Warszawie, potem „wiarołomny rząd" i wreszcie niedwuznacznie zaczęli podważać prawo narodu do niepodległego państwa, a w ślad za tym poszły roszczenia terytorialne do Pomorza i Śląska.
Głównym instrumentem w tej kampanii była cała bez wyjątku radiofonia rzeszy, wszystkie jej rozgłośnie I programy na różnych długościach fal. Fachowcy z resortu Goebbelsa uznali jednak, że i tego jest za mało. Podpowiedzieli komu trzeba w OKW, że równolegle z tym kanałem należy uruchomić drugi. Obok „białej propagandy", emitowanej w myśl zaleceń Berlina w sieci już istniejącej, miała powstać jeszcze jedna sieć, „czarnej propagandy", nieoficjalnej i nakierowanej wyłącznie na słuchaczy w Polsce.
W tej pierwszej, choć też napastliwej, obowiązywały jakieś pozory respektowania języka dyplomatów, druga nie miała żadnych hamulców, w parze z oszczerstwem szły obelgi, wszystkie chwyty były dozwolone, a nawet zalecane.
Z początkiem maja 1939 roku odezwała się ęzykiem „czarnej propagandy" radiostacja we Wrocławiu na falach średnich i długich. Kierował tym programem oficer Abwehry, major Heinz Hartmann, dobierając sobie ekipę ludzi znających jezyk polski, Niemców ze Śląska, którzy zostali sprowadzeni do Rzeszy na żądanie władz NSDAP. Każdy z nich znał sytuację i nastroje ludności polskiej w tym regionie przemysłowym, byli zatem cennym źródłem informacji. Audycje nadawano w godzinach wieczornych i nocnych, najczęściej w formie dialogu dwóch przyjaciół „Teofilka" i „Pawełka", biegle mówiących autentyczną śląską gwarą. Obaj sypali pochwałami dla porządku, dobrobytu i potęgi hitlerowskiej Rzeszy, kpiąc zarazem niewybrednie z polskiego ubóstwa i słabości państwa. Do bzdur wyssanych z palca dorzucali szczegóły prawdziwe, obliczone na zdezorientowanie tych, którzy chcieli ich słuchać.
Z obowiązku czynili to oficerowie kontrwywiadu w placówkach i jednostkach WP. Zaczął się bowiem przewijać w tych audycjach także i motyw wojska, podejmowany codziennie od sierpnia 1939 roku. Były to już próby dywersji i rozkładowej roboty, godzącej w zwartość oddziałów. Podpułkownik Władysław Adamczyk, dowódca 201 rezerwowego pułku piechoty, przypomniał w swych wspomnieniach, jak ci dwaj „przyjaciele" zachęcali do dezercji. „Polskie jednostki buntują się i nie chcą walczyć z najpotężniejszą armią świata powiedział jeden z nich. Do wojny pcha ich klika oficerska". Intencja takich sformułowań była łatwa do odczytania: poderwać wiarę w sens zbrojnego oporu, poddać się bez walki.
Większy niepokój musiały jednak wzbudzać audycje, w których Niemcy ujawniali stan polskich przygotowań obronnych, przytaczając ścisłe informacje, nawet z ostatniej chwili. Tak było między innymi 27 sierpnia, kiedy baterie 15 dyonu artylerii przeciwlotniczej w Katowicach zajęły wyznaczone stanowiska ogniowe. Wrocławska ,.czarna" radiostacja nadała tę wiadomość w kilka godzin potem, drwiąc z liczby i jakości armat. O konsternacji wśród oficerów 2 pułku strzelców konnych Wołyńskiej Brygady Kawalerii wspomina podporucznik Stanisław Piotrowski, sięgając do podobnego wydarzenia. W tym samym dniu, kiedy brygada zajęła rejon wyczekiwania, Niemcy z tejże rozgłośni poinformowali o rozmieszczeniu jej pułków z komentarzem: „Czy to nie jest dziwne, że polska kawaleria chce walczyć z naszymi czołgami?"
Piotrowski dodaje: „Zaniemówiliśmy, spoglądając na siebie z niedowierzaniem". I trudno się dziwić, takie wiadomości nie spadają z nieba. Hartmann ich nie wymyślał z sufitu, płynęły drogą radiową do placówek Abwehry z konspiracyjnych siatek piątej kolumny, bezpośrednio z Polski.
Ta sfera działań hitlerowskiego wywiadu odkrywania i celowego demaskowania rozpoznanego stanu faktycznego była wkalkulowana w cykl przygotowań do agresji. Z tajnych źródeł pełną garścią korzystała „czarna propaganda", oręż przenikający przez granicę bez żadnych przeszkód i tym trudniejszy do zwalczania. Dla strony polskiej potok takich audycji był dużym zaskoczeniem.
W lipcu 1939 roku Niemcy zaczęli nadawać z Królewca, program był identyczny z akcentami kaszubskiej gwary i skierowany pod adresem na ludność Pomorza, wzbogacony niebawem gwarą mazurską, skierowaną do mieszkańców Mazowsza. Co kilka dni w języku polskim emitowano serię pogróżek z trzeciej radiostacji, zlokalizowanej we Frankfurcie nad Odrą. Ta korzystała z fal krótkich, powtarzając w zasadzie audycje z Wrocławia.
Wybuch wojny nie przerwał tej propagandy, wręcz przeciwnie: rozszerzył jej zakres. Już w pierwszych godzinach walk granicznych Niemcy uruchomili nad Opolem wojskową stacje zagłuszania, która miało zakłócić pracę rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach. Ten środek trzymany był przez nich w tajemnicy do 1 września i jego zastosowanie zaciążyło na sprawnym funkcjonowaniu śląskiej placówki PR. W podobny sposób przeszkadzali radiowcom w Poznaniu i Gdyni, ingerując stężonym szumem w pasmach fal tych lokalnych rozgłośni. „Myślałem, że wysiadł mi dobry trzylampowy odbiornik" powiedział po latach Tadeusz Polczarski, pracownik cywilny DOK w Poznaniu, który w południe tego dnia bezskutecznie manipulował gałkami słysząc ciągle ,,jakieś trzaski i zgrzyty". Dopiero sąsiedzi wyprowadzili go z błędu, zdumieni dokładnie tym samym.
Dywersyjna rozgłośnia we Wrocławiu, spełniając rolę ośrodka centralnego, zwiększyło częstotliwość audycji. W komunikatach i innych tekstach z jednej strony wyolbrzymiano sukcesy Wehrmachtu już w pierwszych starciach granicznych, z drugiej obłudnie zapewniano, że armia niemiecka nie walczy z narodem, lecz tylko z rządem, który ponosi winę za wszystkie nieszczęścia ludności.
Nie odmawiano polskim żołnierzom odwagi i ofiarności, ale zarazem nakłaniano ich podobnie jak w zrzucanych masowo ulotkach do zaniechania oporu i złożenia broni. Chwytem psychicznego terroru były powtarzane ostrzeżenia o planowanych atakach Luftwaffe na różne miasta i osiedla w głębi frontu, co miało wywołać panikę i żywiołowa ewakuację. Tam, gdzie Niemcy chcieli rzeczywiście uderzyć z powietrza, takiej „wielkoduszności" nie było.
Liczył sie wyłącznie cel ataku, a nie mieszkańcy. Innym wreszcie motywem tych audycji stało się ciągłe podkreślanie ,,rycerskiej postawy" wkraczających do Polski wojsk, a wraz z nimi niemieckiego ładu i dyscypliny, wyższej ponoć kultury i wzorowej organizacji. Dla zdezorientowania słuchaczy rozgłośnia przytaczała nawet „żywe wypowiedzi" różnych ludzi, którzy dopiero do bezpośrednim zetknięciu sie z żołnierzami Wehrmachtu „otworzyli oczy z podziwem i szacunkiem".
Stek takich kłamstw i fałszerstw wypełniał cały program. Sączyły się jak trucizna w zagrożonym organizmie. Chętnych do słuchania było niewielu; żeby tę liczbę powiększyć, Niemcy zaczęli odczytywać przed swoimi mikrofonami listy nazwisk żołnierzy WP, wziętych do niewoli. Przy niektórych dorzucali, że odniósł rany bądź kontuzję, ale ,.jest pod dobrą opieką w wojskowym szpitalu". Po latach miało się okazać, że i te informacje zaprzeczały prawdzie.
Tagi: 2 wojna światowa w polsce,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz