wtorek, 9 listopada 2010

Venlo

Venlo

Na krótko przed wybuchem wojny działający w Holandii niemiecki agent F479 nawiązał kontakt z brytyjskim wywiadem i zgodnie z otrzymanym zadaniem wystąpił w intrygującej roli rzecznika istniejącej rzekomo w Wehrmachcie silnej grupy opozycyjnej. Sytuacja w europie była wówczas nad wyraz napięta, kataklizm wisiał w powietrzu, nic zatem dziwnego. Że rzucona przynęta chwyciła. Brytyjczycy zainteresowali się uzyskaną informacją i postanowili pójść jej tropem. Taki był początek afery Venlo. Głośnej w tamtych latach sensacji na tajnym froncie.

Agent funkcjonował w siatce utworzonej pod patronatem SD, czyli służby bezpieczeństwa w aparacie Heinricha Himmlera, której Urząd VI zajmował się zagranicznym wywiadem. Przekazywał po prostu preparowane przez fachowców materiały, stopniowo dawkując ich wartość, aby stworzyć wrażenie, że pochodzą, ze źródła zasługującego na najwyższa uwagę. On sam przybrał maskę emigranta politycznego, zmuszonego do opuszczenia Niemiec z powodu szalejących tam represji hitlerowskiego reżymu, co też nie było bez znaczenia w oczach ostrożnych Brytyjczyków. Kiedy zaproponował im spotkanie z oficerem owej grupy, który mógł przyjechać do Holandii, jego partnerzy z drugiej strony barykady chętnie jak było do przewidzenia wyrazili zgodę.



Neutralny obszar tego państwa dawał gwarancję bezpieczeństwa, bezpośrednia rozmowa mogła sporo wnieść i rozwiać różne wątpliwości. Uzgodniono więc datę i miejsce spotkania, agent obiecał, że osobiście przedstawi wysłannika wojskowej opozycji, ręcząc za jego tożsamość.

Od tego momentu na arenę wkroczył Walter Sc Hellen Berg, szef urzędu IVE, któremu podlegał kontrwywiad w ramach gestapo. Formalnie rzecz biorąc, powinien go zastąpić ktoś inny, z niższego szczebla i związany z wywiadem, ale taką decyzję podjął Reinhard Heydrich, szef całej machiny SD. Jego zdaniem tylko Schellenberg, znany ze swej inteligencji i przebiegłości, cieszący się pełnym zaufaniem głównego prominenta „Czarnego Zakonu", mógł bezbłędnie rozegrać tę partię z doświadczonym przeciwnikiem, wzbudzającym od lat respekt niemieckich służb specjalnych. Z prestiżowego punktu widzenia sprawa była delikatna. Propaganda w Rzeszy wynosiła na szczyty potęgę i zasługi Wehrmachtu, Schellenberg natomiast miał przekonać Brytyjczyków, że za tą fasadą czynna jest grupa generałów i starszych oficerów, gotowych do zbrojnego zamachu stanu i usunięcia Hitlera. Drogą takiej „perswazji", typowo prowokacyjnej, Niemcy chcieli się zorientować, jako będzie reakcja Londynu, który dostrzegając szansę przewrotu politycznego mógł wystąpić z konkretnymi propozycjami, może nawet z ofertą pomocy.

Schellenberg uznał, że taka koncepcja gry będzie opłacalna. Sam przygotował jej scenariusz, wcielając się w postać kapitano Schómmela oficera sztabowego OKW. Z wyuczonym na pamięć jego życiorysem, układami rodzinnymi i towarzyskimi, obowiązkami służbowymi i monoklem w oku. Nie mógł przypisać sobie wyższego stopnia, ponieważ w tym czasie w październiku 1939 roku miał dopiero dwadzieścia dziewięć lat. Musiał zatem pozostawać w zgodzie z pragmatyką awansów stosownie do swego wieku. Nie tworzył zresztą postaci fikcyjnej, lecz” żywą kopię" prawdziwego kapitana o takim nazwisku, łudząco do niego podobnego, którego oddelegowano na pół roku z OKW do odległej miejscowości we wschodnich Niemczech. Ta przezorność była podyktowana względami konspiracji, istniała bowiem obawa, że Brytyjczycy mogą mieć swojego agenta w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu.

Na pierwsze spotkanie w holenderskiej miejscowości Zutphen. Położonej w pobliżu granicy Schellenberg pojechał samochodem w dniu 21 października 1939 roku. Towarzyszył mu funkcjonariusz SD z osobistej ochrony, też posługujący się fałszywymi dokumentami. Po drodze przyłączył się do nich agent F479, przejmując rolę przewodnika. W wyznaczonym miejscu na przedstawiciela opozycyjnej grupy czekał już kapitan S. Payne-Best z brytyjskiej Intelligence Serwice. Po wzajemnej prezentacji zaprosił Schellenberga do swego wozu i obaj pojechali do Arnhem, prowadząc za sobą samochód z dwoma pozostałymi Niemcami. Tam z kolei na poboczu drogi stał komfortowy Buick, jego pasażerami byli major R. H. Stevens i porucznik W. Coppens, oficerowie IS, z którymi dotychczas spotykał się agent F479. Schellenberg zajął miejsce na tylnym fotelu limuzyny i w jej wnętrzu przeprowadzono interesującą, rozmowę.

Brytyjczycy potraktowali go uprzejmie, z uwagą wysłuchując odpowiedzi na zadawane pytania. Podzielali pogląd, że obalenie ekipy Hitlera może położyć: kres wojnie, jest zatem wskazane w interesie wszystkich państw Europy. Rząd Jego Królewskiej Mości jak zapewnił Stevans byłby skłonny do podjęcia pertraktacji pokojowych bezpośrednio po przewrocie, chciałby jednak wiedzieć, kto stoi na czele opozycji. Schellenberg wymijająco odparł, że nazwiska tego generała nie może jeszcze wymienić. Nie wykluczał natomiast możliwości spotkania z kimś. Kto także zalicza się do ścisłego kierownictwa opozycyjnej grupy. Brytyjczycy nie odrzucili tej sugestii.
Rozmowa zakończyła się w restauracji przy sutym posiłku z butelką szkockiej whisky. Rozstali się w pogodnej atmosferze, wyznaczając kolejne spotkanie na koniec października. Po powrocie do Berlina w następnym dniu Schellenberg szczegółowo zrelacjonował Heydrichowi przebieg wstępnych negocjacji i uzyskał jego zgodę na kontynuowanie tajnej gry. Obaj wyrażali pogląd, że przeciwnik jeszcze nie wyłożył wszystkich kart.

Akt drugi miał miejsce w podobnej scenerii. Ale nie obeszło się bez kłopotliwego dla Niemców incydentu. Tym razem pojechali w trójkę: Schellenberg, funkcjonariusz SD i profesor Adam de Crinis, emerytowany pułkownik ze służby zdrowia rozwiązanej armii austriackiej, który miał wystąpić w charakterze jednego z kierowników grupy zamachowców. Dystyngowany arystokrata mógł zaimponować Brytyjczykom swymi manierami, lotnym jeszcze umysłem i subtelnym dowcipem. Stworzoną mu legendę opanował z aktorską dokładnością, nie obawiając się najbardziej podchwytliwych pytań.

W takim składzie bez przeszkód przekroczyli granice i zatrzymali się przed skrzyżowaniem dróg w pobliżu Arnhem, zaskoczeni nieobecnością, oficerów wywiadu, którzy w tym miejscu mieli na nich czekać Nie było ich, niestety, pojawili się natomiast holenderscy policjanci, żądając okazania paszportów. Po krótkiej wymianie zdań cała trójka znalazła się w komisariacie, gdzie rozpoczęło się formalne przesłuchanie połączone z rewizją. W toku składanych zeznań, uprzednio przygotowanych na taką okazję, do komisariatu przyjechał porucznik Coppens. Pokazał holenderskim funkcjonariuszom jakiś dokument, po czym ci z wyrazami głębokiego ubolewania natychmiast zwolnili zatrzymanych. Doszło ponoć do przykrej pomyłki, spowodowanej przez Brytyjczyków, którzy ustawili swoje samochody o kilka kilometrów dalej przed innym skrzyżowaniem.

Schellenberg dla pozoru „uwierzył", choć dobrze wiedział, co się za tym kryje. Uchodził za rutyniarza w gestapowskim fachu, tamci jednak potrafili zagrać z większym sprytem, inscenizując nawet rewizję osobistą. Druga runda rozmów odbyła się w Hadze. Major Sterens potwierdził gotowość swego rządu do pertraktacji z nową ekipą w Rzeszy po udanym przewrocie. Postawił przy tym twardy warunek: Niemcy mieli przywrócić niepodległość Austrii, Czechosłowacji i Polsce, wycofując własne wojska z obszaru tych państw. Zobowiązywano ich również do określonych świadczeń z tytułu zniszczeń wojennych, a także do zmiany polityki ekonomicznej z powrotem do pieniądza opartego na parytecie złota.

Schellenberg i de Crinis zażądali ze swej strony, zwrotu kolonii, które należały do Niemiec przed I wojną światową. Brytyjczycy obiecali, że przekażą ten postulat do Londynu. Treść rozmowy ujęto w protokole i ten dokument miał być podstawą do prowadzenia dalszych negocjacji. Po trzech godzinach dyskusji kapitan Best zaprosił wszystkich do swego mieszkania na wystawną kolację. Potoczyła się od tej chwili rozmowa na lżejsze tematy, okraszana żartami. Schellenberg otrzymał od gospodarza miniaturowy aparat nadawczo-odbiorczy z tabelą szyfru. W określonych godzinach mógł nawiązywać łączność ze stacją brytyjskiego wywiadu w Hadze. Zapamiętał również podany mu numer telefonu da wykorzystania w razie jakiejkolwiek interwencji miejscowej policji. Przed pożegnaniem major Stevens zaproponował trzecie spotkanie, pozostawiając Niemcom wybór miejsca i daty. O czym mieli zawiadomić drogą radiową. Domagał się także przekazania pilnej informacji, gdyby opozycyjna grupa zdecydowała się przyspieszyć termin wielkiej akcji w Berlinie. Pozostawał pod wrażeniem tego co powiedział de Crinis nieprzeciętny mistrz kłamstwa.

Heydrich ponownie wysłuchał Schellenberga po jego powrocie z Holandii. Pozytywnie ocenił wynik spotkania i opowiedział się za celowością prowadzenia tej gry. Liczył na jakieś ustępstwa bądź próbę przetargu ze strony brytyjskiej, choć tak czy inaczej wszystko było pustosłowiem. Fikcyjną grupę zamachowców stworzyli specjaliści od dezinformacji. Prędzej lub później, co już nie miało żadnego znaczenia, ten mit musiał pęknąć na podobieństwo bańki mydlanej.

Schellenberg o tym wiedział, ale jeszcze nie zamierzał wycofać się z pozycji oszusta. Hitlerowska SD nic na tym nie traciła, mogła natomiast bezpośrednio zapoznać się ze stanowiskiem Brytyjczyków w wielu podejmowanych kwestiach. Nie zerwał więc kontaktu, pojechał na trzecie i czwarte spotkanie do Hagi.

Tagi: II wojna światowa, akcje wywiadowcze, Venlo,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz