Włoski udział w Bitwie o Anglię
Z inicjatywą utworzenia tej mało znanej i szybko zdegradowanej formacji wystąpił Benito Mussolini, dyktator Wioch i najbliższy sojusznik Adolfa Hitlera. Na krótko przed upadkiem Francji duce nie tylko zaczął nakłaniać swego partnera do „zadania śmiertelnego ciosu Anglii", lecz takie zadeklarował gotowość do wzięcia udziału w inwazji własnymi siłami lądowymi i powietrznymi. Obaj rozpatrywali ten problem 10 czerwca 1940 roku, potem Mussolini wrócił do niego listownie, ale w obu tych przypadkach otrzymał odpowiedź niezbyt zachęcającą.Niemcy wtedy jeszcze byli pewni, że zdołają pokonać Wielką Brytanię bez pomocy południowego sprzymierzeńca. Włosi wzbudzili ich rozczarowanie, późno rozpoczętą ofensywą przeciwko Francji na froncie alpejskim, która po kilku dniach utknęła w górach. Nikt w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu nie chciał widzieć takiego sojusznika nad kanałem La Manche, nie kwestionując zarazem jego głównej roli w basenie Morza Śródziemnego.
Przebieg bitwy powietrznej o Anglię spowodował jednak pewną zmianę poglądów. Od 15 września 1940 roku, który miał być dniem pogromu lotnictwa myśliwskiego RAF i decydującego przełomu w ciężkich zmaganiach, Niemcy wreszcie zaczęli pojmować, że tych celów nie osiągną. Wprawdzie bitwa jeszcze trwała, ale jej wynik był już przesądzony. I w tym właśnie krytycznym dla napastnika okresie ujrzała światło dzienne parokrotnie ponawiana oferta Mussoliniego. Nie doczekał się udziału swoich dywizji piechoty w przygotowaniach do inwazji, doczekał się natomiast występu własnego lotnictwa w działaniach nad Anglią. Tytułem sojuszniczej współpracy Niemcy teraz dopiero udostępnili Włochom dwa duże lotniska belgijskie, Ustendę i Ursei, położone na terenie tzw. strefy wydzielonej, gdzie gromadzono główne siły do planowanej, choć ciągle odkładanej operacji „Lew Morski". Bez całkowitego panowania w powietrzu jej przeprowadzenie było niemożliwe, w tym jednak punkcie luftwaffe zabrnęła w ślepy zaułek. Obietnice Goeringa, który butnie zapewniał zwycięstwo w trzecim wymiarze, miały okazać się jego mrzonką. Szalejąca bitwa ciągle nie przynosiła rozstrzygnięcia, a jej desperackie przedłużanie powiększało tylko straty w personelu latającym i sprzęcie. W tej sytuacji nic już nie stało na przeszkodzie, żeby i Włosi przyłączyli się do walki, skoro domagał się tego Mussolini, a w tym czasie nie bez znaczenia była każda wyszkolona, załoga.
W połowie 1940 roku Regio Aeronautica, czyli włoskie lotnictwo wojskowe, mogło uchodzić za potęgę, licząc 3296 samolotów i ponad 101 000 ludzi, w tym 6340 pilotów. Potencjał zgoła imponujący, ale wyjaśnić należy, że w tej masie do działań gotowych było tylko 1796 samolotów, w tym 1377 bojowych, a to już wyraźnie zmienia obraz rzeczywistej wartości parku sprzętowego. W jego składzie znajdowała się mozaika ponad 20 typów samolotów i 14 typów silników, od przestarzałych do nieco nowocześniejszych, choć w większości nadal niższej klasy w porównaniu ze sprzętem niemieckim i brytyjskim. Modernizacja lotnictwa dopiero się rozpoczęła i przy niewielkiej wydajności przemysłu mogła być zakończona po upływie kilku lat Regia Aeronautica wystawiała wtedy 33 pułki: bombowe składały się z dwóch dywizjonów po dwie eskadry (w każdej 6-9 samolotów), myśliwskie także składały się z dwóch dywizjonów po trzy eskadry (w każdej 9-12 samolotów).
Taki miał być stan etatowy, w rzeczywistości nie we wszystkich jednostkach osiągnięty. W całym lotnictwie było ogółem 235 eskadr, organicznie włączonych do pułków oraz samodzielnych, a zatem niemało, ale nie ta liczba była wykładnikiem siły Włochów w powietrzu. Ocenia się, że ich personel latający legitymował się niezłym na ogół wyszkoleniem i w znacznej części praktyka bojowa, wyniesioną zwłaszcza z wojny domowej w Hiszpanii, nie wyróżniał się natomiast inicjatywą zaczepną i wolą walki, podobnie zresztą jak żołnierze wojsk lądowych i marynarki wojennej. Dowiodły tego działania zbrojne we Francji, Grecji, Afryce Północnej i na Morzu śródziemnym, potwierdził to również „angielski epizod". Mussolini potrafił rzucać gromkimi słowami i deklaracjami, gdy jednak doszło do konkretnych rozmów w celu uzgodnienia zakresu lotniczej współpracy z Niemcami w bitwie o Anglię, jego entuzjazm jakby przygasł. Wyłoniły się od razu trudności techniczne i kadrowe, potem także meteorologiczne, spowodowane tym, że Włosi byli przyzwyczajeni do warunków w strefie śródziemnomorskiej, a nad Kanałem pogoda stawiała znacznie wyższe wymagania. Sztabowcy z Regia Aeronautica próbowali nawet podsunąć do rozważenia projekt samej tylko obsługi transportowej jednostek operacyjnych Luftwaffe, bez lotów nad Anglię i bez narażania się na nieuchronne straty, ale ten zamiar został odrzucony. Niemcy potraktowali swoich sojuszników twardo: albo udział w wyprawach bombowych, albo koniec pertraktacji. Postawieni przed taką alternatywą Włosi musieli ustąpić, podpisując się ostatecznie pod pierwszym rozwiązaniem.
W połowie października 1940 roku na belgijskich lotniskach zaczęły lądować eskadry ze znakiem rózg liktorskich nowo sformowanego Corpo Aero Italiano (włoskiego korpusu lotniczego), który miał składać się z trzech pułków bombowych i jednego myśliwskiego z rotacyjnie wymienianymi załogami dla „zebrania doświadczeń bojowych". Personel naziemny przybył nieco wcześniej drogą kolejową, wyładowując na miejscu przeznaczenia masę sprzętu technicznego, nieproporcjonalnie dużą w stosunku do rzeczywistych potrzeb. Trzonem uderzeniowym tego związku taktycznego, nazwanego korpusem ze względów propagandowych, były eskadry wyposażone w dwusilnikowe samoloty bombowe Fiat B.R. 20 „Cicogna" o prędkości maksymalnej 408 km/h, zasięgu 2975 km, uzbrojone w cztery karabiny maszynowe 7,7 mm SAFAT i ładunek 1600 kg bomb burzących bądź zapalających. Ich załoga składała się z czterech ludzi: pilota, nawigatora i dwóch strzelców pokładowych. Samoloty tego typu, zaliczane w Regia Aeronautica do nowoczesnych, mogły operować zarówno w dzień, jak i w nocy. Zgodnie ze swym przeznaczeniem miały one wykonywać zadania na korzyść marynarki wojennej, stąd też wynikał ich duży zasięg.
Do osłony myśliwskiej wydzielono samoloty Rat CR 42 „Falco", dwupłatowce ze stałym podwoziem, rozwijające maksymalną prędkość 447 km/h, bardzo zwrotne, ale w swej klasie ustępujące standardowym myśliwcom RAF. Pod względem walorów taktyczno-technicznych mogły być odpowiednikiem wycofanego do drugiej linii dwupłatowca Gloster „Gladiator''. Wariant „Falco" zastosowany w korpusie uzbrojony był w dwa wielkokalibrowe karabiny maszynowe 12,7 mm BREDA z powiększonym zapasem naboi. Porównanie masy jego sekundowej salwy z brytyjskimi samolotami Hawker „Hurricane" i Supermarine „Spitfire" wypadało na korzyść ostatnich, ale lepszym typem myśliwca seryjnie produkowanego Włosi w tym okresie jeszcze nie dysponowali.
Korpus przystąpił do lotów bojowych w ostatniej dekadzie października, kiedy wielka bitwa w ocenie Londynu zbliżała się do końca, co nie było równoznaczne z całkowitym przerwaniem nalotów bombowych. W listopadzie i grudniu 1940 roku Niemcy przeprowadzili serię ataków nocnych na stolicę Wielkiej Brytanii, Coventry, Southampton, Birmingham, Liverpool i Manchester, kierując każdorazowo do akcji silne formacje w składzie od kilkudziesięciu do kilkuset bombowców. Nie były to naloty nękające, lecz nadal groźne ciosy, jak przykładowo biorąc wyprawa na Liverpool w nocy z 20 na 21 grudnia z udziałem 200 samolotów czy w kolejną noc na Manchester, nad którym pojawiło się aż 331 samolotów w kilku falach.
Włosi w takim składzie nie występowali, ograniczając się do pojedynczych dywizjonów, dołączonych z reguły do wypraw Niemców. Cele ich ataków były bliżej położone, najczęściej na południowym wybrzeżu Anglii, dzięki czemu szybciej mogli wychodzić ze strefy brytyjskiej obrony przeciwlotniczej. Latali w nocy, nie ponosząc początkowo strat w przeciwieństwie do Niemców, co oczywiście jak można przypuszczać nie mogło wpływać krzepiąco na sojusznicze współdziałanie klimat wzajemnych stosunków. Do czasu jednak dzban wodę nosi, a przekonali się o tym w dniu 11 listopada 1940 roku, ryzykując dzienną wyprawę. Poleciała wtedy nad Anglię grupa 10 bombowców „Cicogna" w osłonie 40 myśliwców „Falco", owych dosyć juz archaicznych dwupłatowców, które wywołały pewną sensację na posterunkach obserwacyjno-meldunkowych. Na widok nieprzyjaciela normalnym biegiem rzeczy zarządzono alarm, poszły w powietrze trzy dywizjony Hurricane'ów - 46, 249 i 257 - aby przechwycić napastnika. W stoczonej walce Włosi stracili 7 bombowców i 4 myśliwce, jednego z nich zestrzelił polski pilot, podporucznik Pniak, który w tym czasie latał w 257 dywizjonie RAF. Nie przypuszczał zapewne, że w 1943 roku jeszcze raz stanie do walki z tym samym przeciwnikiem pod niebem Tunisu w składzie słynnego „Cyrku Skalskiego".
W cztery dni po rozbiciu tej wyprawy, 15 listopada 1940 roku, marszałek Retro Badoglio spotkał się w Innsbrucku z marszałkiem Wilhelmem Keitlem, żądając wycofania korpusu do Włoch. Uzasadniał ten postulat potrzebą wzmocnienia lotnictwa w afrykańskich posiadłościach kolonialnych, a zwłaszcza w działaniach przeciwko Grecji. W pierwszej kolejności miały być przerzucone dywizjony bombowe, za nimi myśliwce i w końcu służby. Głośno reklamowany we Włoszech korpus niewiele zatem zdziałał, łącznie zaliczono mu 1721 lotów bojowych z jedną większą wyprawą w składzie 75 bombowców, które atakowały port Folkestone nad Cieśniną Kaletańską. Włosi oficjalnie przyznawali się do straty 10 samolotów, źródła brytyjskie wymieniają 11 z odwołaniem się do wyżej wspomnianej walki. Ładunek zrzuconych na Anglię bomb nie jest dokładniej znany, uwzględniając udźwig samolotów „Cicogna" można tylko zakładać, że był niewielki i nie odegrał takiej roli, jaką Mussolini obiecywał Hitlerowi. „Angielski epizod" szybko zresztą poszedł w zapomnienie, w kronikach Regia Aeronautica pozostały po nim tylko wzmianki.
Tagi: Bitwa o Anglię, Włosi w bitwie o Anglię, Historia 2 wojny światowej,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz