niedziela, 9 maja 2010

Nie ratować rozbitków


Nie ratować rozbitków

Pierwsza torpeda uderzała tuż po godzinie dwudziestej po niej' w odstępach kilku minut poszły następne. Taki był początek dramatu „Laconii", dużego statku pasażerskiego, który stanowił własność spółki Cunnard and White Star. Wojna wyznaczyła mu rolę transportowca wojska, zmienił barwę i wnętrze. Rozstał się z komfortem. Pełnił tę trudną służbę, do 12 września 1942 roku, kiedy znalazł się w polu widzenia okrętu podwodnego U-156. Niemcy wytropili go podczas samotnego rejsu w odległości 600 mil na południe od Azorów. Dowódca okrętu Werner Herstein, podszedł blisko i odpalił celnie trafiając torpedami w śródokręcie. Kolejne były już tylko gwoździem do trumny, dobijały ugodzony statek z precyzją hutniczego młota.



Na „Laconii" znajdowało się 3250 ludzi: angielska załoga, 200 kobiet i dzieci ewakuowanych z brytyjskich posiadłości w Afryce do Kanady, polska kompania podchorążych w składzie 114 żołnierzy i około 1800 włoskich jeńców wojennych. Ci rozmieszczeni byli na najniższych pokładach i eksplozje torped sprawiły im masakrę. Trafiony, transportowiec kolos o wyporności 19695 BRT utrzymywał się na wodzie jeszcze pól godziny, dokładnie 32 minuty, stanowczo za krótko na zorganizowanie sprawnej akcji ratunkowej. Nie opuścił statku kapitan Rudolf Sharp i jego zastępca Georg Steel, świadomie wybrali marynarską śmierć w głębinach, a liczba ofiar sięgneła aż 2732 ludzi, w tym 32 Polaków.

Bilans straszny, jeden z najbardziej wstrząsających w bitwie o Atlantyk, wtedy prowadzonej kosztem wysokich strat. Przebieg tej tragedii miał jednak i drugie oblicze. Jej sprawca wynurzył się w pobliżu tonącej "Loconii" i kiedy Niemcy zorientowali się, że wśród rozbitków są także Włosi, ich sojusznicy, Herstein rozkazał pospieszyć im z pomocą. Wyławianych Włochów wciągano na pokład U-boota, doczepiono również na hol kilka przepełnionych szalup, ale morze roiło się od tonących, którzy rozpaczliwym krzykiem i wymachiwaniem rąk błagali o ratunek.

Herstein nawiązał wówczas radiowy kontakt ze swą bazą we Francji, poinformował o włoskich jeńcach i za zgodą przełożonych, którzy polecili zająć się wyłącznie ich losem, wezwał na pomoc inne okręty podwodne. Jeden przybył nazajutrz, dwa kolejne dopiero 15 września, wracając akurat z wyprawy na Atlantyk.

Morze nie czyniło wyboru, na, oczach Niemców ginęli wszyscy bez względu na kolor mundurów, mężczyźni, kobiety i dzieci. Osobliwa było to sojusznicza solidarność ten drakoński akt łaski. Wyrok dla jednych i szansa ocalenia dla drugich. Szansa gasnąca, bo nawet cztery U-booty, nie do takiego celu przystosowane, nie mogły uratować tylu Włochów, skazując innych na pewną śmierć. Z myślą o sprzymierzeńcach Herstein zdobył się na jeszcze jeden gest. Otwartym tekstem w języku niemieckim i angielskim ogłosił na folach krótkich, że nie będzie atakował statków, które przyjdą z pomocą tonącym. Coś niezwykłego i jak miało się niebawem okazać absolutnie wyjątkowego w metodach działania Kriegsmarine, w tym zwłaszcza jej okrętów podwodnych.

Odpowiedział na to wezwanie krążownik "Gloire", francuski, ale pod banderą kolaborantów Vichy. Zanim jednak osiągnął odległe miejsce agonii ludzi z "Loconii", wyruszając z Dakaru pojawił się tam amerykański „Liberator”. Jego załoga nie pojmując, co dzieje się w dole, zrzuciła bomby na U-l56. Okręt doznał uszkodzeń, jedna z holowanych szalup zatonęła wraz z jeńcami, wielu innych zraniły odłamki bądź ponieśli śmierć w rozkołysanej wybuchami wodzie.

Amerykanie machinalnie dopisali do tragedii „Laconii" kolejny akt, już ostatni choć to wydarzenie nie pozostało bez echa wśród samych Niemców. To wtedy właśnie admirał Donitz wydał rozkaz, znany jako „Laconia Befehl". Oto jego najważniejszy punkt: "Nie należy podejmować żadnych prób ratowania członków załóg zatopionych statków, włączając wyławianie osób pływających w wodzie i umieszczanie ich w łodziach ratunkowych, podnoszenie wywróconych łodzi i podawanie rozbitkom żywności i wody. Akcje ratownicze pozostają w sprzeczności z elementarnymi zasadami prowadzenia wojny, której celem jest niszczenie nieprzyjacielskich statków i ich załóg".

Rozkaz utrzymywał w mocy zabieranie do niewoli kapitanów i głównych inżynierów zatapianych statków, o także zezwalał na ratowanie rozbitków tylko wtedy, gdy ich zeznania mogły być ważne dla dowódców własnych U-bootów.

Epilog tego rozkazu doczekał się procesu, kiedy ten sam Donitz składał zeznania przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Wtedy z dokumentu ściśle tajnego stał się jawnym dowodem.

Już w kilka dni po wydaniu wspomnianego rozkazu 28 września 1942 roku, załogi, kilku U-bootów zademonstrowały, jak skrupulatnie jest on respektowany. „Wilcze stado" dopadło brazylijski frachtowiec "Antonico", który z ładunkiem' płynął do holenderskiej Gujany, nie dysponując żadnym uzbrojeniem własnym. Niemcy zaatakowali z wynurzenia ogniem dział, oszczędzając zapas torped. Zasypany gradem pocisków statek stanął w płomieniach. Z rozkazu kapitana opuszczono szalupy, ale wróg strzelał dalej. Odezwały się także jego karabiny maszynowe, zabijając pierwszych marynarzy na pokładzie.

Uratowany II oficer zatopionego statku, Jose Renato de Oliveira. zeznał później, że ten ogień trwał dwadzieścia minut, o jego celem były także dwie szalupy, w jednej zginęło pięciu ludzi włącznie z kapitanem, a siedmiu odniosło rany. W drugiej poległ oficer, pięciu członków załogi było rannych wszyscy, którzy dopłynęli do tej łodzi, ostrzeliwani przez Niemców. Żadna pomyłka, czyn dokonany zgodnie z literą nowego rozkazu, całkowicie odpowiadający intencjom zwierzchników z najwyższego szczebla.

Kiedy dowódco 5 flotylli U-bootów, Karl Mohle, zwrócił się do swych przełożonych z prośbą o dokładniejsze skomentowanie „Laconia Befehl", w którym dopatrzył się pewnych wątpliwości, odpowiedzi udzielił mu komondor Herbert Kuppisch ze sztabu Donitza. Posłużył się przykładem szalupy z uratowanymi po zestrzeleniu lotnikami bombowca RAF i rozbitkami ze zniszczonych statków amerykańskich. Dowódcy U-bootów nie podjęli w tych przypadkach żadnej akcji, pozostawiając tych ludzi na otwartym morzu, i to jak wyraźnie zaznaczył Kuppisch był ich błąd. Szalupę z załogą samolotu winni zatopić, żeby nikt z tych ludzi nie wrócił do latania operacyjnego, natomiast o jakimkolwiek ratowaniu marynarzy nie mogło być mowy.

W październiku 1946 roku Mohle stanął przed brytyjskim sądem w Hamburgu i przybity licznymi dowodami musiał te fakty potwierdzić. Przed każdą wyprawą na Atlantyk dowódcom U-bootów odczytywano ten rozkaz i przypominano o obowiązku jego przestrzegania. Robił to także Mohle, odwołując się do znanych mu przykładów, czym zasłużył na wyrok pięciu lat więzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz