niedziela, 26 grudnia 2010

Podwodni piraci

Podwodni piraci

Był początek lutego 1944 roku. Załoga radzieckiego towaro pasażerskiego parowca „Kołyrna" przygotowywała się do wypłynięcia w kolejny rejs. Tym razem na trasie Władywostok - Pietropawłowsk na Kamczatce. Ładownie wypełnione były maszynami, beczkami z benzynę i olejem, skrzyniami z żywnością, Na pokład miano również wziąć kilkunastu pasażerów, w większości członków rodzin przebywających na Kamczatce naukowców i oficerów. Rejs miał trwać 12 dni, ale nikt chyba nie przewidywał, że będzie to tak tragiczna podroż.

Statek musiał płynąć dłuższą drogą: z Władywostoku na południe przez Cieśninę Koreańską, a następnie wzdłuż południowych i wschodnich wybrzeży Japonii i Wysp Kurylskich. Wprawdzie istniała droga krótsze, pozwalająca na osiągnięcie celu po 5-6 dniach żeglugi, przez Cieśninę Tsugaru (między Honsiu i Hokkaido), bądź przez Cieśninę La Perouse'a (między Hokkaido i Sachalinem), ale na skutek utrudnień ze strony Japonii była ona bardzo nieprzyjemna. Mimo podpisanego 13 kwietnie 1941 roku paktu o neutralności między Związkiem Radzieckim i Japonią, władze Japonii starały się jak najbardziej utrudnić warunki żeglugi radzieckim statkom.



Do najczęstszych praktyk japońskiej marynarki należało zatrzymywanie i przeprowadzanie rewizji na radzieckich statkach, co stanowiło pogwałcenie ogólnie uznanych norm prawa międzynarodowego. Rząd radziecki wielokrotnie zwracał się do władz w Tokio z prośbą o otwarcie cieśnin dla radzieckich statków. Wszystkie były odrzucane pod pretekstem, że rejon cieśnin jest strefą obrony Japonii,. Ogółem od lata 1941 roku do końca 1944 roku japońskie siły morskie zatrzymały 178 radzieckich statków handlowych. Informacje uzyskiwane podczas rewizji były systematycznie przekazywane władzom niemieckim przez japońskiego ambasadora w Berlinie Hiroshi Oshimę.

W południe 13 lutego 1944 roku „Kołyma" (statek o wyporności 6400 BRT), dowodzony przez kapitana G. Sniegiriewa, podniosła kotwice. Zapowiadał się trudny rejs; od strony Sachalinu wiał porywisty północno-wschodni wiatr tworzący 3-4-metrowe fale. Mimo to statek szedł z prędkością 15 węzłów. Pod wieczór warunki atmosferyczne jeszcze się pogorszyły. Nadchodził sztorm. Od czasu do czasu parowiec zalewały olbrzymie fale, powodując przemieszczanie się skrzyń umieszczonych na pokładzie. Grube liny nie wytrzymywały naporu morskiego żywiołu i tylko wysiłek ludzkich mięśni i marynarski spryt zapobiegały utracie części ładunku.

Pod koniec drugiej doby rejsu na horyzoncie ujrzano archipelag wysp Cuszima. Leżący w centralnej części Cieśniny Koreańskiej. Kiedy „Kołyma" zbliżyła się na odległość 3 mil do najbliższej wysepki, do parowca radzieckiego podpłynął japoński okręt patrolowy. Sygnałami świetlnymi nakazano zmniejszenie szybkości i rozpoczęło się wypytywanie: jaki statek, co i dokąd wiezie, kto jest kapitanem itp. Na koniec nie pozwolono „Kołymie" płynąć dogodniejszym wschodnim przesmykiem, polecając opłynąć wyspy Cuszima od zachodu. Droga ta zajęła radzieckiemu statkowi dwie doby i przez cały czas towarzyszyły mu, jak cienie, okręty japońskiej marynarki wojennej. Co pewien czas napominano kapitana Sniegiriewa, że narusza zasady żeglugi obowiązujące u wybrzeży Japonii.

Były to pouczenia najczęściej złośliwe, utrudniające prowadzenie statku. Na przykład, podczas przechodzenia przez Cieśninę Oshumi, zażądano od kapitana radzieckiego statku, aby nie przekraczał granicy 12 mil od brzegu, kiedy szerokość całej cieśniny w tym miejscu wynosiła nie więcej niż 10 mil. Wreszcie po 5 dniach takiej podróży „Kołyma" znalazła się na otwartym oceanie. Trudności w żegludze wzrosły. Wiał silny wiatr od czoła zmniejszający prędkość statku. Temperatura znacznie spadła. Pokład parowca pokryła gruba warstwa lodu.

Jeszcze przed opuszczeniem portu we Władywostoku. Poinformowano kapitana Sniegiriewa o znacznym zaostrzeniu sytuacji w tym rejonie. Po oceanie krążyły polujące na siebie japońskie i amerykańskie okręty podwodne. Nietrudno w takiej sytuacji o przypadkowe storpedowanie, zwłaszcza w trudnych warunkach atmosferycznych. Aby zmniejszyć ryzyko, Sniegiriew polecił, aby pilnowano funkcjonowania świateł sygnalizacyjnych i pozycyjnych statku. Na flagowym maszcie „Kołymy" powiewała handlowa bandera ZSRR. Przez cały czas radzieckiemu statkowi towarzyszył kuter japońskiej straży przybrzeżnej. Pod wieczór 21 lutego obserwator na dziobie zauważył ślad okrętu podwodnego. Była to dziesiąta doba rejsu.

Nocą z 23 na 24 lutego 1944 roku Kołyma" znajdowała się w okolicach 45 stopni szerokości geograficznej wschodniej. Dokładnie 20 minut po północy statkiem wstrząsnęła ogłuszająca eksplozja. Torpeda wystrzelona z niewielkiej odległości ugodziła Kołymę" w lewą burtę. Siła wybuchu była tak duża, że statek został rozerwany na dwie części i szybko zaczął pogrążać się w lodowatych falach. Po upływie 2-3 minut od ataku w ciemnościach rozbłysnął reflektor japońskiego okrętu podwodnego, oświetlając miejsce tragedii. Trwało to przez jakieś 10 minut Przekonawszy się, że radziecki statek zatonął, japoński okręt zanurzył się i odpłynął.

Kiedy nastał świt 24 lutego, na morzu kołysały się dwie lodzie. Z liczącej blisko 50 osób załogi i pasażerów „Kołymy" uratowało się tylko 33. Większość zmieściła się na większej łodzi, natomiast 11 na chybotliwej szalupie. Stan wielu z rozbitków byt ciężki. Kobieta o nazwisku Morgunowa, która straciła w katastrofie dwójkę dzieci, chciała w szoku skakać do wody. Marynarz Iwon Chłopunow był nieprzytomny na skutek zbyt dużego przechłodzenia ciała. Wcześniej zdołał uratować z lodowatych fal kilkanaście osób. Z zapasów żywności na łodzi znalazło się 10 paczek sucharów, kilka kilogramów czekolady, 3 zbiorniki wody do picia. Na szalupie natomiast oprócz kilku litrów wody, nie było nic do jedzenia.

Marynarzom udało się połączyć obie łodzie prymitywnym holem i przez jakieś dwie godziny płynęły wspólnie. Potem jednak duża, sztormowa fala zerwała linę i szalupa szybko zaczęła dryfować. Mimo że tragedia wydarzyła się niedaleko brzegów japońskich, morze obserwowane było z licznych nabrzeżnych punktów, patrolowały ten obszar zarówno okręty, jak i samoloty, nikt jakoś „nie zauważał" sygnałów pomocy nadawanych przez radzieckich rozbitków. Ratunek dla tych, którzy znaleźli się w szalupie przyszedł nieprędko. Kiedy żyło już zaledwie 5 ludzi z 11, szalupę zauważył japoński rybak z niewielkiej wysepki Nakapushima. Zawiadomił o tym fakcie władze, ale dopiero po dwóch dniach, kiedy zmarł kolejny rozbitek, do szalupy podpłynął policyjny kuter. Było to 12 marca 1944 roku.

Japończycy przyholowali szalupę do portu niewielkiego miasteczka Matzue, gdzie natychmiast, nie udzielając nawet rozbitkom pomocy medycznej, zamknięto ich w areszcie. Ponad miesiąc codziennie wzywano ich na przesłuchania, usiłując wmówić, że są radzieckimi szpiegami. Faktu zatopienia i przetrzymywania rozbitków w areszcie nie udało się jednak ukryć. Wkrótce dowiedziała się o tym radziecka placówka dyplomatyczna w Tokio. Po trwających kilka dni negocjacjach. Japończycy przekazali marynarzy radzieckim dyplomatom.

O wiele szczęśliwiej zakończyła się epopeja marynarzy, którzy znaleźli się w drugiej łodzi. Po kilku dniach żeglugi po wzburzonym morzu, wziął ich na pokład przypadkowo napotkany amerykański okręt wojenny. Po kilku tygodniach znaleźli się w Związku Radzieckim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz