wtorek, 7 grudnia 2010

Atak na Tarent

pancernik Conte di Cavour
Atak na Tarent

Zachętą przeprowadzenia tej operacji była krótkowzroczność włoskiego Sztabu Głównego Marynarki, który „podstawił" swoje najcięższe okręty pod nieunikniony cios. W pojedynkach pięściarskich tak postępują zawodnicy z lepszą znajomością techniki walki na ringu, tu role były odwrócone. Przeciwnik sam znalazł się w narożniku, lekceważąc jakby możliwość zadania mu piorunującego nokautu. Jest to oczywiście uproszczona przenośnia, ale w tym właśnie tkwiła jedna z głównych przesłanek ataku na Tarent, wielką bazę morską na południu Półwyspu Apenińskiego.



Przystąpienie Włoch do wojny i przedwczesne złożenie broni przez Francję w dniu 21 czerwca 1940 roku radykalnie zmieniło układ sił w basenie Morza Śródziemnego. Do działań wkroczył najbliższy sojusznik hitlerowskiej Rzeszy, z wielkomocarstwowymi aspiracjami, poważnie zagrażając brytyjskim posiadłościom w Afryce i liniom komunikacyjnym, które łączyły Gibraltar i Maltą i Aleksandrią w dwustronnym ruchu statków. Stacjonujące w tych bazach zespoły jednostek Royal Navy razem wzięte były znacznie słabsze od floty włoskiej, liczącej w tym czasie 4 pancerniki (kolejne 2 nowej konstrukcji miały niebawem dołączyć), 7 ciężkich i 15 lekkich krążowników, 127 niszczycieli i torpedowców, 121 okrętów podwodnych oraz ponad 100 stawiaczy min, trałowców i ścigaczy. Integralnym składnikiem tej floty były liczne jednostki szkolne i pomocnicze, zbieranina różnych typów w większości już przestarzałych. W działaniach napastnika miało także uczestniczyć lotnictwo, dysponujące parkiem około 2850 samolotów, w porównaniu z kontyngentem RAF na Malcie i w Egipcie potężne, choć tylko w 30 procentach szacunkowo biorąc nowoczesne.

Niebagatelnym atutem Włochów była ułatwiona komunikacja z ich głównymi portami w Libii na kontynencie afrykańskim. Pod tym wzglądem Brytyjczycy znajdowali się w nieporównywalnie gorszym położeniu, „najkrótsza" trasa z Gibraltaru do Aleksandrii liczyła 1600 mil morskich, co równało się sześciu dniom żeglugi. Przecinała w dodatku kontrolowaną przez włoskie okręty i lotnictwo Cieśninę Sycylijską, wskutek czego wzrastał stopień zagrożenia. Dla pojedynczych statków ten szlak był zamknięty, mogły tędy przechodzić tylko dobrze osłaniane konwoje. Akwen „wąskiego gardła" sprawiał, że znaczne część dostaw materiałowych dla wojsk brytyjskich w Egipcie i Sudanie kierowano także drogą okrężną wzdłuż wybrzeży Afryki, co każdorazowo pochłaniało kilka tygodni bezcennego czasu. Dla zamknięcia tej trasy Włosi przerzucili do Erytrei, swojej posiadłości na wschodniej krawędzi Czarnego Lądu, eskadrę lekkich jednostek nawodnych i podwodnych, które miały operować na Morzu Czerwonym. Wbrew ich zamiarom próba blokady zawiodła, podobnie zresztą jak „pierścień śmierci" wokół Malty, choć zaopatrywanie tej wyspy z każdym rokiem wojny stawało się trudniejsze, narażając aliantów na ciężkie straty.

Bezpośrednio po upadku Francji, kiedy Brytyjczycy już tylko własnymi siłami musieli zapewnić osłonę, konwojom, wydzielając do tego celu także ciężkie okręty, w admiralicji dominowała koncepcja działań defensywnych na Morzu Śródziemnym. Górę brała obawa przed otwartym starciem z włoskimi pancernikami i krążownikami, którym mogły pośpieszyć z pomocą samoloty bombowe i torpedowe. Głęboki niepokój wzbudzała również zgoła niewiarygodna liczba nieprzyjacielskich okrętów podwodnych, ponad dwukrotnie większa niż w Krigsmarine, a jej U-booty już spowodowały stan alarmu na
wodach Atlantyku.

Spostrzeżenia wyniesione z pierwszych spotkań i potyczek przekonały jednak ostrożnych sztabowców z admiralicji, że Włosi mimo bezspornej przewagi w tonażu floty stosują podobną taktykę, nie wykazując inicjatywy zaczepnej. Jaskrawym tego dowodem mogła być bitwa morska w rejonie Kalabrii, stoczona z początkiem lipca 1940 roku. W momencie nawiązania kontaktu wzrokowego siły stron były prawie równe, przeciwnik znajdował się w pobliżu własnych baz, a jednak po parokrotnej wymianie ognia i atakach z powietrza wycofał się z walki. Włosi nie wykorzystali dogodnej sytuacji ani tam ani w kilku innych miejscach na rozległym teatrze działań, wszędzie powtarzając manewr szybkiego odejścia, gdy potyczka dochodziła do punktu kulminacyjnego. Dzięki takiej asekuracyjnej taktyce ich straty były niewielkie; dość przypomnieć, że od początku wojny do listopada 1940 roku zamknęły się one w liczbie pięciu niszczycieli, jednego torpedowca i jednego lekkiego krążownika „Bartelomeo Colleoni", uszkodzonego w pojedynku artyleryjskim i dobitego torpedami.

Analizując przebieg tych starć, dowódca brytyjskiej Floty Śródziemnomorskiej, admirał
Andrew Conningham, doszedł do trafnego wniosku, że nieprzyjaciel świadomie uchyla
się od decydującej bitwy, nie chcąc narażać swoich okrętów, zwłaszcza ciężkich, na ryzyko zatopienia. Ponieważ nie zanosiło się na możliwość rozegrania takiej rundy, postanowił zdruzgotać kręgosłup włoskiej floty uderzeniem wyprzedzającym, kierując cios w jej najbardziej newralgiczny punkt.

Plan tej śmiałej operacji zrodził się po serii lotów rozpoznawczych, prowadzonych z Malty od sierpnia. Do tego czasu Brytyjczycy sądzili, że pancerniki włoskiego admirała Inigo Compioniego stacjonują w kilku odległych bazach. Na liście dobrze im znanych znajdowały się następujące: Tarent, Neapol, Brindisi, Bari, La Spezia, Syrakuzy, Palermo, Messyna, Cogliari (na Sardynii), Panteleria i Lampedusa. Nie wszystkie w jednakowym stopniu miały rozwiniętą obronę przeciwlotniczą, ale każda z nich mogła zapewnić pływającym kolosom niezbędną obsługę. Dowolność wyboru pozostawała w rękach Włochów, mogli rozważyć wszystkie uwarunkowania przed podjęciem takiej decyzji. Wybrali jak się okazało wariant najmniej obiecujący, przyznając się do tego błędu dopiero po wojnie.

Jego tajemnicę odsłoniła interpretacja zdjęć lotniczych, przekazywanych z Malty do Aleksandrii, gdzie mieściła się siedziba sztabu admirała Conninghama. Wynikało z nich niezbicie, że nieprzyjaciel ześrodkował swoje pancerniki w jednym tylko punkcie, w bazie Tarent, co dla Brytyjczyków było niemałym zaskoczeniem. Znajdowało się tam pięć okrętów tej klasy, potem pojawił się szósty, czyli ostatni z wprowadzonych do służby. Wszystkie rozmieszczono w porcie zewnętrznym obok trzech krążowników za osłoną podwodnej sieci zagrodowej. W porcie wewnętrznym cumowały ponadto dwa kolejne krążowniki, kilka niszczycieli i inne mniejsze jednostki. Cały zespół, ciasno ustawiony, zajmował niewielką przestrzeń, zamkniętą z trzech stron balonami zaporowymi i stanowiskami artylerii przeciwlotniczej na brzegach. Otwarty pozostawał tylko kierunek północny, łączący bazę z lądem, skąd zdaniem Włochów nikt nie mógł im zagrozić.

lotniskowiec Illustrious
Brytyjczycy dostrzegli tę lukę i uwzględnili ją w planie ataku. Tym „korytarzem" miały wtargnąć do strzeżonej strefy ich samoloty pokładowe, startujące z lotniskowca. Najtrudniejsze zadanie przypadło zatem pilotom, którzy musieli dokładnie przećwiczyć wszystkie elementy nalotu zarówno na stole plastycznym z odwzorowanym obrazem Tarentu, jak i w lotach treningowych. Ich narzędzie walki, przestarzałe i powolne dwupłatowce Fairey „Swordfish", miały udźwig zaledwie 80 kg, stąd tylko celne zrzuty bomb i torped mogły przynieść pożądany skutek. W operacji wzięta udział cala prawie flota, stacjonująca w Aleksandrii. Okręty wyszły w morze 6 listopada 1940 roku i po pięciu dniach osiągnęły południowy skraj Morza Jońskiego. Stąd wyruszył zespół uderzeniowy, którym dowodził kontradmirał Anthony Lyster, złożony z lotniskowca „llustrious", czterech krążowników i czterech niszczycieli. Wieczorem 11 listopada Brytyjczycy zatrzymali się w odległości 180 mil na południowy wschód od głównego celu wyprawy. Przeciwnik nie wytropił tego rejsu, na całej trasie ekrany radiolokatorów były czyste. O godzinie 20.40 z pokładu lotniskowca oderwała się pierwsza grupa 10 samolotów z ładunkiem bomb i świetlnych wyznaczników celów, tzw. spot-fires, które miały być zrzucone w pobliżu pancerników. Manewr podejścia z „bezpiecznego kierunku" zupełnie zdezorientował Włochów, otworzyli chaotyczny ogień dopiero po eksplozjach, gdy pożar ogarnął zbiorniki z ropą, bijąc w niebo falującym blaskiem. Bomby spadły też na pokłady dwóch rążowników, ale to był dopiero początek ataku.

Druga grupa 11 samolotów wystartowała o godzinie 21.30. kierując się w ataku na Tarent tą samą trasą. Pod każdym podwieszone były torpedy już nie ćwiczebne, lecz z głowicami bojowymi. Piloci rozstawili się w trzech kluczach na małej wysokości, dzięki czemu wszystkie poszły w dobrze widoczny cel. Targnięty wybuchami pogrążył się w wodzie pancernik „Littorio” po nim „Caio Duilio" z przechyłem na lewą burtę. Osiadł również na dnie „Conte di Cavour", zamieniając się w bezużyteczny wrak. Taki byt finał tej fazy ataku ze stratę jednego samolotu. Gdyby kontradmirał Lyster mógł rzucić do akcji trzecią grupę w podobnym składzie, pogrom włoskich pancerników byłby przypuszczalnie doszczętny. Taką grupą, niestety, nie dysponował. Ostra selekcja załóg sprawiła, że lotniskowiec „lllustrious” doprowadził do rejonu powietrznego uderzenia tylko 21 samolotów, mniej niż połowę, która zwykle stacjonowała na jego pokładzie.

Vittorio Veneto
Sukces tej operacji był jednak bezsporny. Trzy ocalałe pancerniki „Giulio Cesare", „Andrea Dorio" i „Vittorio Veneto" włosi przerzucili do Neapolu. Remont storpedowanych kosztował ich drogo i dopiero po upływie długiego czasu wróciły do służby, ale już tytko dwa. „Conte di Cavour" musiał być skreślony z rejestru czynnych jednostek. Atak na Tarent stał się przełomowym momentem początkowego okresu wojny na Morzu Śródziemnym, zapowiedzią dalszych zmagań, które miały być rozstrzygnięte w 1943 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz