Grupa Wisła nadaje z jaskini wroga
Sceneria jak w poprzednim locie: desantowa „litka", mrok rozjaśniony bukietami pękających w pobliżu pocisków, tu i ówdzie smugi reflektorów rozbieganych po zachmurzonym niebie i wreszcie rejon skoku. W dole plamka jeziora Müritz na tle lasów Meklemburgii. Pilot wykonuje krąg, zmniejsza prędkość, wchodzi na prostą. Mrugająca rubinem lampka sygnalizuje, że to już...Skoczyli w piątkę. Porucznik Kazimierz Geliszak, dowódca grupy, jako ostatni, żeby wzrokiem objąć miejsce lądowania podwładnych i spadochronów bagażowych. W pamięci utkwiła mu płaszczyzna bieli z pierwszego desantu na tyłach Niemców. Śnieg i przenikliwy mróz z lodem bijącym w twarz. Teraz krajobraz zmienił barwę, jest cieplej, w powietrzu czuje się oddech wczesnej wiosny. Nic dziwnego, to już 4 kwietnia 1945 roku, bliski finał wojny.
Nad Odrą i Nysą gromadzą się potężne siły Armii Radzieckiej a wraz z nimi Wojsko Polskie. Niebawem ruszą do ostatniej ofensywy, ale zanim ten dzień nadejdzie, zwiadowcom przypadnie zadanie spenetrowania nieprzyjacielskiego zaplecza. Wśród przerzucanych ludzi nie zabraknie także Polaków. Już jesienią ubiegłego roku Oddział II Sztabu Głównego WP skompletował i wyszkolił 21 grup rozpoznawczych, skierowanych potem drogą powietrzną za linię frontu. Wysiłek okazał się nad wyraz opłacalny, choć nie obeszło się bez strat. „Cicha walka", specjalność tych wybranych żołnierzy, też pochłaniała ofiary. Z taryfy ulgowej na wojnie nie korzystał nikt.
Po pierwszej serii desantów i zebraniu świeżych doświadczeń najlepszym zaproponowano drugą wyprawę. Wśród nich znalazł się porucznik Cieliszak i ludzie z jego grupy ,,Wisła": Józef Kuriata, Franciszek Mazurkiewicz, Stanisław Pawłowski i Włodzimierz Skrebiec, wszyscy w stopniu starszych podoficerów ludowego WP. Łączyła ich młodość, odwaga, wysoka dyscyplina i świetnie opanowany kunszt głębokiej zwiadowczej roboty. Zbędny był wówczas patos słów, liczyło się poczucie żołnierskiego obowiązku. Zgodę na kolejny przerzut wyrazili wszyscy, choć zadanie znowu nie należało do łatwych. Po wylądowaniu w Meklemburgii, na zachód od Odry, mieli prowadzić rozpoznanie w rejonie Neusterlitz, Kratzeberą, Rechlin, Mirów i Wesenberg. Obszar duży, pocięty kanałami i rzekami, z gęstą siecią dróg i linii kolejowych, z mnóstwem obiektów przemysłowych i wojskowych. Na południe od nich miała operować czternastoosobowa grupa „Ryś" pod dowództwem porucznika Wacława Szkudlarka, w gotowości było kilka innych, podporządkowanych Oddziałowi II.
W tym samym czasie trwał również przerzut licznych grup z ramienia organów rozpoznania Armii Radzieckiej. Na głównym froncie panowała jeszcze względna ciszo, ale w jego głębi po niemieckiej stronie już nabierało rozmachu tajna wałka... Oto są już na ziemi po udanym lądowaniu. Wokół lasy i pozorny spokój. Trzeba teraz jak najszybciej zakopać spadochrony, zorientować się w terenie według mapy i busoli, a następnie forsownym marszem przejść w inne miejsce, z dala od sąsiednich wsi, ale w pobliże źródła wody. Tam rozpoczną aklimatyzację i stamtąd pójdzie pierwszy meldunek do Centrali, że za kilka dni przystąpią do wykonywania zleconych zadań. Pośpiech nie jest wskazany, kosztuje z reguły drogo.
To już nie teren Polski, gdzie desantowe grupy mogły zawsze liczyć na pomoc ludności i partyzantów. Tu na ziemi niemieckiej, zewsząd otaczał ich wróg, ryzyko wykrycia groziło na każdym kroku. Warunki działania były stokroć gorsze, a jednak ani na moment nie tracili wiary, że zrobią swoje, w porę i dokładnie. Każda informacja z tego obszaru jest dla Centrali cenna, w kwestionariuszach problemowych znajdzie się miejsce dla cząstkowych nawet odpowiedzi. Kluczowe pytanie dotyczy między innymi ośrodka doświadczalnego Luftwaffe pod Rechlinem, gdzie od lat Niemcy poddawali różnym sprawdzianom swoje najnowsze typy samolotów. Cietiszak pamięta o tym, ale na razie musi spenetrować najbliższy teren. Bez tego rozeznania każda kolejna czynność mogłaby stanąć pod znakiem zapytania. Pięciu przeciw wszystkim to gra bez szans, od zdobycia tych szans należy więc zaczynać drugą rundę na tyłach wroga.
Cierpliwa obserwacja przynosi obiecujący wynik. Wokół bazy nie dostrzegli bezpośredniego zagrożenia. Niemiecka ludność sprawiała wrażenie przybitej i załamanej, pospiesznie formowany Volkssturm wchłonął prawie wszystkich, którzy mogli nosić broń. Ruchy wojska odbywały się tylko w nocy, w porze dziennej drogi i tory kolejowe były puste. Zameldowali Centrali o tych wstępnych spostrzeżeniach, przytaczając sporo danych liczbowych z wyników obserwacji kilku ważniejszych tras komunikacyjnych. W miarę upływu czasu depesze stawały się coraz dłuższe i bardziej precyzyjne. Dla zamaskowania radiostacji nadawali z kilku odległych punktów w różnych odstępach godzin. Dwustronna łączność funkcjonowała bez zarzutu. Nie byli zatem osamotnieni, choć od swoich dzielił ich szmat drogi, przeciętej wstęgą Odry na wschodzie.
Swoich, jak się niebawem okazało, odnaleźli też w pobliżu. Wśród przymusowych robotników rolnych było wielu Poloków i dzięki nim grupa „Wisła" znacznie rozszerzyła dopływ poszukiwanych informacji. W Wesenbergu nawiązano kontakt z warszawiakami, których po upadku powstania hitlerowcy umieścili w tamtejszym obozie pracy. Regularny przekaz meldunków to jeszcze nie wszystko. W dniu 18 kwietnia grupa wykryła w lasach na północ od Neusterlitz czynne lotnisko polowe, doskonale zamaskowane. Między drzewami i pod siatkami stało około 150 samolotów. Na krańcach tej wielkiej polany, pozornie bez śladu człowieka, zdołali rozpoznać stanowiska ogniowe małokalibrowych armat przeciwlotniczych. Meldunek o tym ważnym odkryciu nie pozostał bez echa. Centrala zapowiedziała atak z powietrza, żądając, by sprawdzić jego skutki. Coś zatem nowego w systemie dotychczasowej współpracy, bardzo krzepiącego zarazem.
Przekonali się, nie po raz pierwszy zresztą, że są rzeczywiście niezbędnym instrumentem rozpoznania operacyjnego, dalekowzrocznym „okiem” wysokich organów dowodzenia. Rosła też duma, że właśnie im przypadł zaszczyt działań na tajnym froncie jako żołnierzom wywiadu odrodzonego Wojska Polskiego. Radzieckie szturmowce uderzyły następnego dnia o świcie. Dla zdezorientowania Niemców liczna formacja przeszła bokiem na średniej wysokości i runęło w dół na inny rzekomo cel, ale po tym manewrze większość maszyn przemknęła nad lasami i obłożyła lotnisko gradem bomb. Dopełniły dzieła pociski rakietowe i broń pokładowa. Meldunek „Wisły" potwierdził dobrą robotę załóg, uczestniczących w tym ataku.
W wielu innych sygnalizowano o podobnie zamaskowanych składach paliwa, amunicji i bomb. Niemcy energicznie i w pośpiechu opróżniali swoje magazyny w miastach i osiedlach, lokując cenny materiał w lasach. Troszczyli się przy tym o jogo rozśrodkowanie i te właśnie miejsca były bezbłędnie lokalizowane przez skoczków. Dla własnych sztabów informacje o najwyższej wartości, konkretna wskazówka, dokąd posłać samoloty lub później już w dniach wielkiego natarcia skierować daleki ogień artylerii. Na szczególną uwagę zasługiwały również meldunki o minowaniu różnych obiektów lub drążeniu komór ładunkowych. Niemcy z zaciekłą pasją faszerowali wtedy trotylem wszystko, co ich zdaniem mogło być przeszkodą lub pułapką dla radzieckich żołnierzy. Przekazywane informacje były więc cennym ostrzeżeniem, potrzebnym dzwonkiem alarmowym.
Próby dotarcia do ośrodka Luftwaffe pod Rechlinem okazały się znacznie trudniejsze. Wykryli jednak na tamtejszym lotnisku grupę ciężkich bombowców FW 200 „Condor", spodziewając się, że i tym razem Centrala spowoduje nokaut z powietrza. W radzieckich sztabach był już gotowy bardziej obiecujący plan: nie niszczyć, lecz błyskawicznym uderzeniem zdobyć cały ośrodek i centrum myśli technicznej Luftwaffe od lat znajdowało się na celowniku wywiadu w Moskwie, pod koniec kwietnia 1945 roku jego dni były już policzone. Dokonały tego śmiałym rajdem radzieckie czołgi i piechota zmotoryzowana. Od połowy tego miesiąca szła nawałnicą na zachód gigantyczna ofensywa, nieuchronnie zbliżał się krach hitlerowskiej Rzeszy. Położenie grupy „Wisła" zaczęło się komplikować.
Niemcy coraz częściej urządzali obławy w poszukiwaniu własnych dezerterów, rygorystycznie kontrolowali drogi i dworce kolejowe, ruch w miastach i osiedlach zamierał, nie licząc ciągłych przetasowań wojska i innych formacji pomocniczych. W Neusterlitz powieszono 15 ujętych dezerterów. Mówił o tym ostatni meldunek skoczków z dnia 30 kwietnia, informując również o gorączkowych przygotowaniach do obrony tego miasta. Rozpoznano tam miedzy innymi rozbite oddziały 3 DPanc. SS „Totenkopf", które miały być przeformowane. Na drugi dzień było już jednak do wszystkim. Polscy zwiadowcy ściskali dłonie radzieckich żołnierzy.
Grupa „Wisła" podobnie jak i inne, wykonała swoje zadanie. Szef Oddziału II w swym Sprawozdaniu dla Naczelnego Dowódcy WP napisał: „Realizując rozkazy dowództwa, grupy te przekazywały w radiogramach wiadomości o dyslokacji wojsk nieprzyjaciela, podając nazwy formacji, numerację jednostek, liczebność, kierunki przemieszczania, rozmieszczenie magazynów, baz, lotnisk wraz z liczbą i typami stacjonujących na nich samolotów..." I w innym miejscu: „Na uwagę zasługuje grupa -Wisła-, która w omawianym okresie była dwukrotnie zrzucana na tyły wroga i pracowała w sposób godny wyróżnienia”.
tagi: operacje wywiadowcze,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz