niedziela, 7 sierpnia 2011

Zamach na Ciężką Wodę

Zamach na Ciężką Wodę

Pod koniec marca 1942 roku agent głębokiego wywiadu w Oslo drogą radiową zameldował, że Niemcy zamierzają zwiększyć produkcję „ciężkiej wody" w wytwórni Norsk Hydro. Meldunek potraktowano z najwyższą uwagą, ponieważ mógł mieć bezpośredni związek z podejmowanymi wówczas próbami rozszczepienia atomu uranu. Z zachowaniem ścisłej tajemnicy pracowali nad tym naukowcy w Stanach Zjednoczonych i jak wynikało z innych meldunków, wtedy jeszcze niezbyt dokładnych podobne badania prowadzili także Niemcy. W finalnym zamyśle zmierzano do zaprojektowania najnowszej generacji niszczycielskiej broni o niezwykłej sile rażenia. Eksperci z wywiadu wojskowego, znając ten niesłychanie złożony problem w ujęciu teoretycznym, nie oczekiwali wprawdzie jakichś zaskakujących niespodzianek ze strony wroga, ale nie mogli też zajmować pozycji biernych obserwatorów.

„Ciężka woda"


była wtedy głównym komponentem w doświadczeniach jądrowych, powodując opóźnienie ruchu neutronów podczas reakcji łańcuchowej, i bez niej takie próby stawały się utopią. Uzyskiwano ją metodą elektrolizy, czyli rozkładu za pomocą prądu absolutnie czystej wody górskiej; stanowiła płyn bezbarwny i bezwonny, różniąc się od wody źródlanej wyższym o 10 procent wskaźnikiem ciężaru własnego, skąd pochodzi jej nazwa. W tej różnicy mieściła się znana tylko fizykom „masa" neutronów, występujących w jądrze atomu wodoru. Produkcją takiej wody zajmowały się nowoczesne zakłady Norsk Hydro w miejscowości Vemőrk koło miasteczka Rjukan w południowej Norwegii, 120 kilometrów na zachód od Oslo. Przeciętnie z 50 litrów wody górskiej wytwarzano tam jeden centymetr sześcienny „ciężkiej wody", zużywając do tego celu ogromną ilość energii elektrycznej. Do przewozu cennego płynu stosowano aluminiowe zbiorniki o niewielkiej pojemności i w takim „opakowaniu" była ona dostarczana do Niemiec, najczęściej drogą powietrzną.

Anglicy znali położenie i przeznaczenie wytwórni Norsk Hydro. Dowiedzieli się o tym od Norwegów, którzy po kapitulacji własnej ojczyzny znaleźli się w Wielkiej Brytanii, nie rezygnując z dalszego udziału w wojnie z Niemcami. W Londynie powstał rząd emigracyjny z królem Haakonem na czele, formowano kadrowy szkielet norweskich wojsk lądowych, czynna była ich marynarka wojenna i handlowa, uczestnicząc w licznych operacjach konwojowych, w składzie RAF pojawiły się złożone z Norwegów dywizjony myśliwskie i rozpoznawcze. Przybył po prostu jeszcze jeden sojusznik, gotowy do walki także w swoim kraju.

Z kręgu tych żołnierzy brytyjski wywiad wojskowy wybierał kandydatów, którzy po przeszkoleniu specjalnym byli przerzucani do Norwegii z zadaniem organizowania grup podziemnych. Sytuacja była tam nader skomplikowana wskutek postawy Niemców, wyraźnie kokietujących miejscową ludność. Honorami okupanta cieszył się kolaborant Vidkun Quisling, przywódca faszystowskiej partii „Nasjonal Samling", która odegrała niechlubną rolę „piątej kolumny" w dniach hitlerowskiej agresji. Pod patronatem tego zdrajcy skazanego po wojnie na karę śmierci tworzono zbrojne formacje na wzór oddziałów szturmowych SS, werbowano również ochotników do 5 dywizji zmotoryzowanej SS „Wiking", skierowanej na front wschodni. Z ludzi oddanych Quislingowi składał się aparat policji porządkowej i tajnej, ściśle współpracującej z niemiecką żandarmerią polową i placówkami gestapo.

Społeczeństwo norweskie było wewnętrznie rozdarte, toteż duże niebezpieczeństwo groziło wysyłanym z Wielkiej Brytanii skoczkom spadochronowym. Wspólny język nie oznaczał jeszcze wspólnych poglądów, rodak mógł okazać się .wrogiem w równym stopniu jak okupant.

Bezpośrednio po otrzymaniu alarmującego radiogramu z Oslo w siedzibie Military Intelligence na północnym przedmieściu Londynu odbyła się pilna narada z udziałem profesora Leifa Tormstada, wybitnego naukowca, pełniącego funkcję eksperta do spraw przemysłu w rządzie emigracyjnym i zarazem szefa Oddziału IV (wywiad) w Sztabie Głównym Sił Zbrojnych Norwegii na obczyźnie. Pod jego nadzorem zbudowano w 1936 roku wytwórnię „ciężkiej wody" Norsk Hydro, mógł zatem udzielić szczegółowych i najbardziej wiarygodnych informacji o tym obiekcie. Do wyczerpującej relacji dołączył zestaw przejrzystych szkiców i planów, które posłużyły do zbudowania dużej makiety wytwórni na stole plastycznym z wiernie odwzorowaną rzeźbą terenu.

Zakład mieścił się na „balkonie" stromej góry w połowie jej wysokości, obok rwącego potoku, który poruszał turbiny elektrowni wodnej. Z osiedlem Vemőrk, położonym w kotlinie, łączyła go kolej linowa, jedyny środek transportu ludzi i materiałów. W pobliżu wyrastały szczyty podobnych gór, tworząc na całej wyżynie Hardenger Fjell krajobraz bez mała alpejski, surowy i trudno dostępny dla człowieka. Ich niższe partie porośnięte były gęstymi lasami sosnowymi, wyżej utrzymywała się bez względu na porę roku skorupa lodu i zamarzniętego śniegu; częste zadymki i zamiecie sprawiały, że grubość tej warstwy ulegała ciągłym zmianom. Wytwórnia tkwiła na otwartej przestrzeni, w znacznej odległości od zwartej ściany drzew, prowadził do niej ze stacji kolei linowej wiszący nad potokiem most, najdogodniejsza arteria dojścia do obiektu. Wybór innej drogi zdawał się być niemożliwy, a w każdym razie szalenie ryzykowny.

Seria zdjęć wykonanych niebawem z powietrza przekonała oficerów wywiadu, że atakiem bombowym nie uda się zniszczyć obiektu. Był ulokowany jakby w ogromnej studni, stanowiąc trudny do wykrycia cel punktowy, dostosowany białym kolorem do naturalnego tła. Czas przelotu nad tą gardzielą między górami ograniczał się do kilku sekund, wykluczając możliwość dokonania jakiejkolwiek poprawki nawigacyjnej. Zwolnione bomby mogły uderzyć w zbocza, nie czyniąc żadnej szkody.

Kiedy więc ostatecznie upadł projekt wykorzystania lotnictwa, wysunięto koncepcję przeprowadzenia akcji naziemnej siłami spadochroniarzy. Pomysł z pogranicza hazardu, choć w sprzyjających warunkach rokujący nie małą szansę powodzenia. Przygotowania do tej wyprawy rozpoczęły się w połowie maja 1942 roku, przebiegając pod znakiem ćwiczeń praktycznych w Górach Kaledońskich, które miały ponoć urodę norweskiego krajobrazu. Głównym punktem programu była wspinaczka po skałach z bronią osobistą i niezbędnym ekwipunkiem, żaden inny przedmiot dywersyjnej edukacji nawet skoki spadochronowe takiej emocji nie przynosił. Za mimowolny błąd czy chwilę rozluźnienia uwagi płaciło się w najlepszym razie połamanymi kończynami.

W nocy z 15 na 16 października 1942 roku wylądowała szczęśliwie w rejonie Rjukan pierwsza grupa skoczków, czterech Norwegów pod dowództwem Jensa Paulessena. Mieli rozpoznać sytuację w pobliżu miejsca planowanej akcji, wyznaczyć drogę dojścia do obiektu i ustalić, jak funkcjonuje system jego ochrony. Najcenniejsze informacje zdołali uzyskać od pewnego pracownika wytwórni „ciężkiej wody", który był związany z lokalnym ruchem oporu i znany wywiadowi w Londynie odpowiedział na hasło identyfikacyjne. Druga faza tajnej wyprawy, oznaczonej kryptonimem „Operation Freshman", zakończyła się, niestety, zupełną porażką. Późnym wieczorem 19 listopada wystartowały dwa ciężkie Halifaxy, holując w transportowych szybowcach grupę 30 doświadczonych saperów, wybranych spośród ochotników i odpowiednio przeszkolonych. Wszyscy byli żołnierzami brytyjskiej 1 dywizji powietrznodesantowej, pod maskującymi kombinezonami nosili przepisowe mundury z dystynkcjami na naramiennikach i oznakami macierzystych oddziałów na rękawach. Formalnie chroniła ich konwencja genewska, ale Niemcy nie po raz pierwszy zresztą zignorowali swój podpis na tym dokumencie.

Pierwszy Halifax doleciał w okolice miasteczka Rjukan, lecz tam wpadł w chmury i nie odnalazł miejsca zrzutu. Podczas manewrów nad przypuszczalnym celem pękła oblodzona lina holownicza i obciążony szybowiec rozbił się o szczyt górski. Ocalałych pięciu saperów Niemcy odszukali nazajutrz i po brutalnym śledztwie wszyscy zostali rozstrzelani, Samolot do bazy nie powrócił, jego los pozostał zagadką. Nie lepiej powiodło się załodze drugiego Halifaxa. Krążąc nisko nad górami, też bez widoczności terenu, zderzyli się ze zboczem, ponosząc śmierć w szczątkach samolotu. Wyczepiony przed katastrofą szybowiec już wytracał wysokość w zupełnym mroku i na ścieżce schodzenia roztrzaskał się. Jego pilot dostrzegł przeszkodę za późno i na energiczny unik zabrakło już czasu. Kilku uratowanych saperów Niemcy wzięli do niewoli, stawiając ich niebawem pod ścianę.

Zdawać się mogło, że w tej niepomyślnej sytuacji wywiad brytyjski zrezygnuje z kolejnej próby wysadzenia desantu, ale sygnały z Norsk Hydro stawały się coraz bardziej niepokojące. Do końca 1942 roku okupant wywiózł stamtąd około 5000 kilogramów „ciężkiej wody", przewidując jeszcze większe dostawy w roku następnym. Zakład za wszelką cenę musiał być zniszczony i decyzja w tej kwestii była bezdyskusyjna. W nocy 16 lutego 1943 roku skierowano na wyżyną Hardenger Fjell ostatnią grupę 6 norweskich spadochroniarzy pod dowództwem Joachima Rőnnenberga, oficera piechoty. Halifax znowu zabłądził, lecz wyskoczyli w zwartym składzie wraz z bagażem i po kilku dniach morderczej wędrówki na przełaj przez dzikie pustkowie odnaleźli w komplecie żołnierzy z pierwszej grupy Paulessena.

Byli już tamci w stanie skrajnego wyczerpania, żywiąc się mięsem upolowanych reniferów. Biwakowali w szałasach i bezpańskich chatach, odcięci od świata z powodu zużycia suchych baterii. W Londynie wpisano ich na listę strat, a jednak wbrew wszystkiemu zdołali przetrwać, ciągle licząc na jakąś pomoc. Nadeszła w porę i od tego dnia odżył plan dywersyjnej akcji. Niemcy po nieudanym desancie szybowcowym parokrotnie „czesali" rozległy obszar wokół Norsk Hydro, potem jednak jakby uspokojeni brakiem śladu spadochroniarzy wrócili do pełnienia normalnej służby wartowniczej przy samym obiekcie, połączonej z rzadkimi patrolami na jego przedpolu. Niektóre przejścia zaminowali i na tych ładunkach wylatywały w powietrze dzikie zwierzęta, zrywając w środku nocy na równe nogi zmianę czuwającą.

Spadochroniarze ruszyli do brawurowej akcji w bezksiężycową noc z 27 na 28 lutego 1943 roku, z soboty na niedzielę, kiedy norweska załoga wytwórni nie pracowała, nie licząc personelu nadzoru technicznego i kilku osób z grupy awaryjnej. Grupę spadochronową podzielono na zespół osłony i uderzeniowy, ten drugi złożony z 5 skoczków, wyposażonych w miny plastikowe przedarł się do wnętrza zakładu otworem kanalizacyjnym, pokonując najpierw strome podejście. W wichurze i burzy śnieżnej żaden wartownik nie wytropił tego ruchu, biel kombinezonów dawała niezawodną osłonę. W środku głównej fabrycznej hali, gdzie stały wielkie zbiorniki z aparaturą do elektrolizy, podłożyli ładunki, zapalając lont ze zwłoką jednej minuty. W momencie szybkiego odskoku zdążyli lufami pistoletów maszynowych zmusić do milczenia dwóch norweskich strażników i już ich nie było. W chwilę potem, gdy przypinali narty, żeby pomknąć ostrym slalomem w dolinę, targnął wirującym powietrzem donośny huk, jeden najmocniejszy i po nim seria następnych. W oknach wytwórni strzeliły jaskrawe płomienie niczym błysk magnezji.

I to już był finał, akt najważniejszy po tylu miesiącach wyczekiwania, okupionych ciężkimi stratami. Niemcy ocknęli się po pierwszej eksplozji, jeszcze nie podejrzewając, że jest dziełem spadochroniarzy. Skąd oni tutaj? Jaką drogą mogli się przedostać? Nic jednak nie zmieniało faktu, że zakład uległ zniszczeniu. Rozesłane niezwłocznie grupy pościgowe wróciły nad ranem z niczym. Taki sam wynik przyniosła zorganizowana po kilku dniach wielka obława z udziałem 12 000 strzelców górskich, którą zarządził generał Falkenhorst, dowódca wojsk okupacyjnych w Norwegii. Spadochroniarze przeczekali gorący okres w dobrym ukryciu, a potem połączyli się z grupami podziemnymi bądź powędrowali do neutralnej Szwecji, skąd pozwolono im odlecieć do Londynu.

Od tego czasu wytwórnia Norsk Hydro przerwała produkcję „ciężkiej wody", próby jej wznowienia nie spełniły nadziei niemieckich fizyków jądrowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz