Pogrom Germanii
Żadna przesada, nic na wyrost, po prostu pogrom. Kronika wojny obronnej w 1939 roku odnotowała wiele miejsc, gdzie Niemcy ponieśli dotkliwe straty. Nigdzie jednak poza tym jednym polski cios nie ugodził tak mocno w ich zaborczą pychę, wywołując wściekłość już nie tylko Hitlera, lecz także Himmlera. Można zapytać, a cóż miał z tym wspólnego ten drugi, wszechwładny szef aparatu bezpieczeństwa III Rzeszy? Otóż miał, i to sporo. Warto bowiem wiedzieć, ze jeszcze przed wybuchem wojny pod jego osobistym patronatem zaczęły powstawać tzw. oddziały dyspozycyjne SS.W swej chorobliwej ambicji Himmler celował wysoko. Spoglądając zazdrosnym okiem na przyszłe „wawrzyny" generałów Wehrmachtu, postanowił zorganizować własną armię, która zgodnie z jego wolą miała czynnie wystąpić na szlakach podbojów. Spodziewał się, że ta elitarna gwardia, złożona wyłącznie z „nadludzi" gorliwie oddanych hasłom podpalaczy świata, wybije się ponad przeciętność w zbrojnym pochodzie, dając przykład absolutnej wiary w „ostateczne zwycięstwo”...
Wehrmacht próbował początkowo oponować, nie widząc celu powoływania takich oddziałów, ale przebiegły Himmler pozyskał dla swej idei samego Hitlera, co oczywiście przekreśliło spór. Nowy rodzaj sił zbrojnych Rzeszy stał się faktem z perspektywą dalszego rozwoju. W przeddzień ataku na Polskę w składzie wojsk napastnika znalazły się trzy zmotoryzowane pułki (SS-standarte: „Adolf Hitler", „Deutschland" i „Germania"), jeden oddział improwizowany SS-Heimwehr Danzig, złożony głównie z Niemców przerzuconych do Gdańska z Rzeszy, oraz kilka innych jednostek, które włączono do dywizji pancernej „Kempf". Miała ona uderzać z Prus Wschodnich na Północne Mazowsze.
Było tego razem ponad 18 tysięcy ludzi, wybranych z masy członków SS, powtórnie zaprzysiężonych i powołanych do utorowania stawy własnemu wodzowi w binoklach. Żądał od nich ślepego posłuszeństwa i czynów na miarę „tysiącletniej Rzeszy", głęboko przekonany, że może na nich polegać w każdej sytuacji...
Z takim też przeświadczeniem przekroczyli granicę polską esesmani z pułku „GERMANIA",
podległego 14 armii polowej generała pułkownika Wilhelma Lista, skazanego po wojnie na dożywotnie więzienie za zbrodnie dokonane w Jugosławii i Grecji. Od pierwszego dnia agresji jego wojska nacierały w południowym pasie frontu, łamiąc z trudem polską obronę. Uzbrojony po zęby pułk SS do 4 września nie brał udziału w walkach, wygodnie kwaterując w pobliżu Gliwic. Jakoś nie kwapili się ci „doborowi" ze znakiem złowieszczych błyskawic na kołnierzach do spotkania twarzą w twarz z polskimi żołnierzami.
Ruszyli, kiedy front był już przełamany, za plecami swoich kamratów z Wehrmachtu. Na osi ich marszu leżał Sosnowiec. Osiągnęli jego skraj w chwili, gdy rozszalał się tam terror hitlerowskich bojówek. Dla esesmanów okazja nie do pogardzenia, o niczym innym żaden nie myślał. Potem wpisali na swoje konto masową egzekucję w lasach Panewickich w rejonie Katowic i kolejną taką samą zbrodnię w Siewierzu.
Front przemieszczał się coraz dalej na wschód. Pułk „Germania" szedł śladem pobojowisk ciągle w drugim rzucie.
Siódmego września dotarł do Krakowa, a w następnych dniach do Tarnowa i Mielca. Wyrastały po nim setki świeżych mogił, zostawiał rozpacz i łzy, dymy pogorzelisk i ruiny wiejskich chat. Mordowano bez wyboru płci i wieku, jedyną winą ofiar było to, że urodzili się Polakami. Dowódca 14 armii wiedział o tych bestialstwach, ale nic nie zrobił, żeby położyć temu kres. „Bądźcie brutalni, bądźcie bezlitośni" ten nakaz Hitlera rozwiewał wszelkie wątpliwości. Nie tylko zresztą esesmani pławili się w krwi bezbronnych ludzi, pod Dynowem i w kilku innych miejscowościach żołnierze Wehrmachtu rozstrzeliwali mieszkańców i jeńców. Był to odwet za ponoszone przez nich straty, jaskrawy dowód zemsty, po prostu nowa metoda prowadzenia grabieżczej wojny...
„GERMANIA" nadal maszerowała na tyłach frontu, ufna w swą bezkarność. W nocy z 15 na 16 września esesmani zajęli pozycje we wsiach: Mużyłowice. Mogiło i Czarnokońce na północny zachód od Gródka Jagiellońskiego. Przypadło im zadanie blokady drogi na wschód, do Lwowa, którą szły zdziesiątkowane oddziały armii „Karpaty" z zamiarem przebicia się do tego miasta. Tym razem czekała hitlerowców prawdziwo walka, a nie jak dotąd - krwawa rozprawa z ludnością cywilną. Byli oczywiście pewni wygranej, a tymczasem...
W czołówce polskich oddziałów znajdował się 49 pułk piechoty 11 Karpackiej DP pułkownika Prugara Ketlinga. Wysunięty pluton zwiadowców w porę wytropił wroga i od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Piechurzy bezszelestnie osiągnęli skraj pozycji wyjściowej, błysnęły bagnety na karabinach i ciszę rozdarł okrzyk „hurra". Na zaskoczonych esesmanów runął groźny taran, wdzierając się z impetem do środka Mużyłowic. Gwałtowny atak zmiótł i rozsiekał tych z pierwszych okopów. Reszta próbowała stawić opór, ale były to daremne zrywy. „Odzywające się od czasu do czasu serie pistoletów maszynowych urywały się nagle, w połowie magazynków napisał po latach pułkownik Prugar Ketling. Czuło się, że ręka, która jeszcze przed ułamkiem sekundy naciskała spust, martwieje i bezwładnie opada, sparaliżowana uderzeniem kolby lub pchnięciem bagnetu. Nie słychać było krzyków. Bój toczył się w ciemnościach. Nikt już nim nie kierował, nikt o łaskę nie prosił. Wrażenie było niesamowite. Groza, jaka opanowała Niemców, musiała przewyższać wszystkie ich dotychczasowe przeżycia. Z takim zaskoczeniem i z takim atakiem nie spotkali się na pewno nigdy. Trupy, które później oglądaliśmy, miały
straszny wyraz"...
Po krótkiej walce pułk „Germania" poszedł w rozsypkę. Jego dowódca uciekł do Jaworowa, rozproszeni esesmani dopiero po kilku dniach zdołali zebrać się pod miejscowością Mogiła-Tuczapy, nie wszyscy oczywiście, bo blisko połowa z etatowego składu legła pokotem, w tym dowódca 3 batalionu, obersturmbannfuhrer Koeppen, i adiutant pułku, obersturmfuhrer Schomburg. Przepadł prawie cały ciężki sprzęt, wszystkie haubice i armaty przeciwpancerne, moździerze i cekaemy, ponad 100 samochodów i ciągników, nie licząc motocykli. Po tej jednej nocy „Germania" wypadła z gry, do końca wojny z Polską lizała rany nie uczestnicząc już w żadnych walkach.
Na wieść o tej druzgocącej klęsce Hitler wpadł w furię i zażądał od Himmlera, aby raz na zawsze wykreślić ten pułk z rejestru oddziałów dyspozycyjnych SS. Wszak mieli być „wzorem" dla wojsk polowych Wehrmachtu, „szczytem twardej postawy" w każdej walce, a starczyło godziny, żeby dali się wykłuć, powalić i rozpędzić. Wrześniowa noc przekreśliła mit o ich rzekomej wartości bojowej, w co tak głęboko chciał wierzyć Himmler.
Ostatecznie, gdy burza minęła, rozgromiony pułk „Germania" wrócił do łask i od wiosny 1940 roku został podporządkowany już dywizji dyspozycyjnej SS „Das Reich". Na zachodnim froncie też nie zdołał wykazać nic nadzwyczajnego, dopisując jedynie nowe zbrodnie do swej ponurej kroniki...
tagi: wojna obronna Polski 1939, kampania wrześniowa 1939,
Czy wiadomo gdzie w pobliżu Gliwic stacjonował pułk Germania?
OdpowiedzUsuń