Gustav Wagner |
Kat z Sobiboru
Dla tych trzydziestu czterech ludzi rozproszonych po całym świecie dzień 30 maja 1973 roku był dramatyczny i pełen emocji. Na ostatnim piętrze budynku brazylijskiej policji federalnej w Sao Paulo, z dwóch przeciwnych, stron jednej z sal funkcjonariusze prowadzili dwóch mężczyzn. Obaj widzieli się po raz ostatni przed 35 laty na terenie okupowanej Polski.Jakie wtedy różniły się ich role. Jeden, zgodnie z panującą w hitlerowskich Niemczech doktryną, należał do grupy „podludzi", drugi natomiast był panem jego życia i śmierci. Dopiero w 1978 roku, w dalekiej Brazylii, doszło do zainscenizowanej konfrontacji. Starszy, Gustav Wagner, z pochodzenia Austriak, był wysokim postawnym mężczyzną. Drugi, nieco młodszy, drobny i łysiejący, to urodzony w Polsce Stanisław Szmajzner, mieszkający w Stanach Zjednoczonych.
Gdy obaj mężczyźni zbliżyli się do siebie, Szmajzner spokojnie powiedział: „Hej, Gusti”. Zaskoczony Wagner na chwilę oniemiał. Po krótkim milczeniu stwierdził z rozgoryczeniem: „Powinieneś mi być wdzięczny, przecież uchroniłem cię przed komorą gazową”. Sprawiedliwości stało się zadość. Hitlerowski oprawca został rozpoznany, a dla tych trzydziestu czterech, którzy przeżyli, fakt ten stał się odrobiną satysfakcji, kiedy dowiedzieli się, że ich dręczyciel, chociaż po upływie 35 lat od tragicznych wydarzeń, także trochę pocierpi.
Gustav Franz Wagner podczas II wojny światowej był zastępcą komendanta obozu masowej zagłady w Sobiborze, miejscowości leżącej niedaleko Włodawy na Lubelszczyźnie. Nie był to „zwykły" obóz koncentracyjny, gdyż przybyłych tutaj ludzi nie czekała żadna praca.
Sobibór był z założenia zbudowany jako ośrodek uśmiercania. W ciągu zaledwie 15 miesięcy 250 tysięcy ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci, wysiadających rankiem z pociągu było zagazowanych przed obiadem, a ich ciała spalone przed świtem następnego dnia. W tym czasie bagaż, który przywozili ze sobą był skrupulatnie sortowany i przygotowany do wysyłki do Niemiec. Ofiary truto zazwyczaj gazami spalinowymi. Tak wyglądał „cykl produkcyjny" obozu w Sobiborze.
Z tych 250 tysięcy, do 1978 roku dożyły dokładnie 34 osoby. I tylko one doczekały się sprawiedliwości, choć, jak się okażę nie całkowitej. Wagner przybył do tej małej miejscowości w marcu 1942 roku. Specjalnie wyznaczony do tego zadania, miał początkowo zbudować obóz wznieść budynki, otoczyć obszar zasiekami z drutu kolczastego, przez który później puszczono prąd, wykopać fosy utrudniające ucieczkę, zaprojektować pola minowe, przygotować komory gazowe i małą bocznicę kolejową.
Sobibór był jednym z czterech miejsc wybranych do przeprowadzenia tzw. „Operacji Reinhardt", która miała nadrobić niedostatki masowych rozstrzeliwań w okupowanych krajach Europy. Pozostałymi były Chełmno, Bełżec i Treblinka. Wszystkie miały tę „zaletę", że leżały z dala od dużych skupisk ludności, więc nie rzucały się zbytnio w oczy.
Wagner był tym, który dokonywał selekcji. Zazwyczaj z przybyłych transportów wybierał po kilku ludzi do pracy w tzw. obozie pierwszym, gdzie sortowano dobytek więźniów, a resztę kierował do obozu trzeciego, rzekomo do kąpieli, a w rzeczywistości do gazu. Właśnie ci, którzy mieli szczęście dostać się do prac przy sortowaniu, są świadkami opowiadającymi o wyczynach Wagnera. „Wchodził do magazynu, mówiła przed sądem Estera Raab trzymając kciuki obu rąk w kieszeniach. Wiedzieliśmy, że wietrzy za krwią. Musiał kogoś zabić. Choćby dwóch czy trzech, kogokolwiek, kto mu się nawinął. Krążył wokół i wybierał ludzi. Jak alkoholik, który musi pić, tak on był spragniony krwi". „Kiedy już kogoś zakatował jak mówił Sam Lerer, po wojnie kierowca taksówki w Nowym Jorku przestawał obgryzać paznokcie. Robił się bardzo spokojny i zadowolony.
Podchodził nawet do ludzi i gawędził z nimi". „Nie zabijał tak jak inni Niemcy opowiadał inny ocalony Tomasz Blatt. - Nie strzelał, on torturował. Używał siekiery, łopaty, buta i po prostu rozwalał głowę człowieka na pół. Nie potrzebny mu był do tego żaden powód. Może ktoś się poruszał zbyt wolno? (...) Mordowanie sprawiało mu przyjemność to było widać na jego twarzy. Nie traktował tego jako obowiązek, była to raczej jego prywatna sprawa". Rekordowym wyczynem Wagnera było zamordowanie 9 mężczyzn podczas jednej „sesji".
Wagner jak należało się spodziewać zaprzeczał przed sądem, by kogokolwiek zabił. Twierdził nawet, że chciał więźniów chronić. „Nie było powodu, by wyrządzać im krzywdę powiedział sędziemu byli przecież całkowicie ulegli. Wiedzieliśmy też, jaki czeka ich los. Był on wystarczająco srogi i nie trzeba było więźniów bić na dodatek". Nigdy też, jak stwierdził, nikogo nie zabił. „Byłoby to wbrew regulaminowi".
Wagner urodził się w 1911 roku w Wiedniu. W 1931 roku został członkiem nielegalnej wówczas partii hitlerowskiej. W trzy lata później przeniósł się do Niemiec. W 1940 roku, już jako członek SS został skierowany do „pracy" w zamku Hartheim, niedaleko Linzu. Jak się później okazało, był to jeden z pseudoszpitali, w których pod nadzorem lekarskim" uśmiercano ludzi chorych umysłowo. W tej „pracy" musiał zapewne wykazywać duże zdolności, skoro w marcu 1943 roku powierzono mu zbudowanie obozu w Sobiborze.
Wszyscy, którym udało się przeżyć gehennę Sobiboru, mówili o niebywałym sprycie Wagnera i darze wykrywania wszelkich podejrzanych okoliczności. Być może z tego właśnie powodu, właśnie w czasie, kiedy Wagner przebywał na urlopie, w obozie doszło do buntu więźniów. Rewolta kierowana przez jeńca wojennego, radzieckiego oficera Aleksandra Pieczorskiego wybuchła 14 października 1943 roku. Kilku oficerów SS zostało zabitych przez więźniów, a przy pomocy zabranej im broni starano się zdobyć obozowy arsenał.
Niestety, zamiar ten się nie powiódł. Tłum składający się z około 600 więźniów pobiegł więc w kierunku drutów. Część zginęła od prądu elektrycznego, część od kul wachmanów, niektórzy na polu minowym. Tylko nielicznym udało się uciec.
Kiedy Wagner powrócił z urlopu, czekał na niego już rozkaz zlikwidowania obozu. Zniszczono wszystkie baraki, usunięto zasieki i pola minowe. Na koniec zasadzono, dla zamaskowania, młode sosenki.
Koniec II wojny światowej zastał go w jednym z amerykańskich obozów jenieckich. Legitymując się fałszywymi dokumentami, z których wynikało, że był motocyklistą,
po trzech tygodniach został zwolniony. Dopiero w 1946 roku. kiedy jego nazwisko pojawiło się na liście poszukiwanych zbrodniarzy wojennych, grunt zaczął mu się palić pod nogami. Po dwóch przeżytych w niepewności latach, korzystając z pomocy tajnej organizacji ODESSA, ułatwiającej zacieranie śladów byłym hitlerowcom, przedostał się wraz z Franzem Stanglem, swoim przyjacielem a jednocześnie byłym komendantem obozu w Treblince, do Rzymu. Tutaj zostali zaopatrzeni w paszporty Czerwonego Krzyża przez biskupa Aloisa Hudala, spowiednika niemieckiej katolickiej gminy wyznaniowej w stolicy Włoch. Po trzech tygodniach obaj płynęli już w kierunku Bejrutu...
W 1952 roku Wagner uzyskał wizę wjazdową do Brazylii. Pojechał tam pod własnym nazwiskiem. Przez najbliższe ćwierćwiecze brazylijska policja nigdy nie zainteresowała się jego przeszłością, chociaż nazwisko Wagnera figurowało na liście poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Ożenił się z obywatelką brazylijską, wybudował willę na przedmieściu Sao Paulo. Sprawiedliwość przypomniała sobie o nim dopiero w 1978 roku. „Dobrze mi się żyło w Brazylii powiedział Wagner sędziemu i nie myślałem o przeszłości". Podobnie jak w większości przypadków z hitlerowskimi zbrodniarzami, prawnicy zaczęli także i w sprawie Wagnera stosować różne uniki.
Przez blisko rok leżał w jednym ze szpitali psychiatrycznych, oczekując na decyzję brazylijskiego sądu najwyższego dotyczącą jego ekstradycji do Republiki Federalnej Niemiec. W 1980 roku popełnił w więzieniu samobójstwo. Simon Wiesenthal, dyrektor żydowskiego centrum dokumentacji w Wiedniu, człowiek, który wytropił Wagnera w Brazylii, nie doprowadził sprawy kata z Sobiboru do końca.
tagi: Gustav Wagner, sobibór, kat sobiboru
Wagner został uwolniony z zarzutów przez Sąd w Brazylii i wypuszczony na wolność (wywołało to falę protestów). W odludnym miejscu zamieszkania, zginął od ciosa nożem w klatkę piersiową. Uznano, że było to samobójstwo....
OdpowiedzUsuń