W obcej kabinie
Pierwszy oficjalny komunikat o pojawieniu się tego samolotu na froncie wschodnim zamieściła „Krasnaja Zwiezda" w dniu 7 maja 1943 roku, chociaż piloci wytropili go znacznie wcześniej. Już podczas likwidacji stalingradzkiego kotła doszło do spotkań z tym napastnikiem i tam został dokładniej rozpoznany. Od tej pory przyjęto za fakt, że do znanych już myśliwców Luftwaffe doszedł nowy - jednosilnikowy Focke Wulf FW-190, ten sam, który w sierpniu 1941 roku tak mocno zaskoczył Brytyjczyków swymi osiągami. W ponad rok później miał zapisać własny debiut na innej szerokości geograficznej, w ciężkich zmaganiach z lotnictwem sowieckim.
Od dnia najazdu na Związek Radziecki prawie przez cały pierwszy rok wojny zaczepnym atutem Luftwaffe był standardowy Messerschmitt Me-109E, stosowany masowo obok nielicznych Heinkli He-112. Te dwa podstawowe wówczas typy myśliwców jednosilnikowych miały zdaniem sztabowców Goeringa wygrać walkę o panowanie w powietrzu we współdziałaniu z potężnym lotnictwem bombowym. Zbyt pewny siebie agresor nie dopuszczał innei możliwości, tym bardziej że już pierwsze uderzenia przyniosły stronie radzieckiej wysokie straty w sprzęcie. Już jednak wtedy Niemcy mogli się przekonać, że ich renomowany Me-109E nie jest narzędziem absolutnie doskonałym w walkach z samolotami myśliwskimi nowej generacji. Krótkowzroczne zlekceważenie rosnącego poziomu technicznego radzieckiego lotnictwo miało ich kosztować drogo. Piloci spod znaku czerwonej gwiazdy za sterami nielicznych jeszcze maszyn Jak-1, MiG-3 i ŁaGG-3, tuż przed wojną wprowadzonych do pułków, stopniowo odbierali wrogowi wiarę w łatwe zwycięstwo w powietrzu. Dowiodła tego zwłaszcza obrona powietrzna Moskwy, która wyszczerbiło głęboko siły i środki Luftwaffe, wywołując oznaki niepokoju na jej szczytach w Berlinie.
Stawało się rzeczą coraz bardziej oczywistej że stosowany dotąd wariant Messerschmitta nie spełnia pokładanych nadziei i musi być zastąpiony nowszym modelem. Pod wpływem takich sygnałów z początkiem czerwca 1942 roku na front wschodni skierowany został Me-109F, szlagier wysokiej klasy, znany już pilotom alianckim na Zachodzie. Niemcy pochopnie liczyli, że tym razem dojdzie do ostatecznego przełomu, a jednak znowu doznali zawodu. Wkrótce po przerzuceniu pierwszych nowych Messerschmittów na polowe lotniska w pobliżu linii frontu wydarzyło sie coś niespodziewanego. Oto na kołchozowym polu pod Wołczańskiem pomyłkowo wylądował niemiecki pilot, oberleutnant Erwin Falck i nieuszkodzony Me-109 F przeszedł w inne ręce Przekazany niebawem do Instytutu Naukowo-Badawczego Sił Powietrznych w Moskwie został poddany wszechstronnym sprawdzianom testowym i ujawnił bez reszty swoje tajemnice, wszystkie zalety i wady.
Loty porównawcze dowiodły, że może być z powodzeniem zwalczany przez samoloty Jak-1, które na wysokości 3000 metrów osiągały większą prędkość poziomą identyczną prędkość wznoszenia i wyższe walory w manewrze pionowym. Sekundowa masa salwy w obu myśliwcach była prawie równa, a zapas naboi do działka 20 mm w Jaku był nawet większy. Te i inne dane znalazły się w dyrektywie dowódcy WWS, generała pułkownika lotnictwa A. Nowikowa, którą wysłano do zainteresowanych sztabów, a stamtąd trafiła ona w skróconym zapisie bezpośrednio do pułków bojowych. Zanim więc Niemcy zdołali przezbroić swoje eskadry, wycofując z linii stare Me-109E, piloci radzieccy już wiedzieli, jak dobrać się do tych nowych. Żadnego wstrząsu wróg zatem nie uczynił, bo i w wyścigu myśli technicznej zmodyfikowany Messerschmitt spotkał się z mocną ripostą.
Do produkcji seryjnej wdrożony został bowiem Jak-9 o lepszych osiągach od ,,jedynki" i pierwszy wariant Ła-5, nowego myśliwca, który miał przed sobą długą drogę rozwojową. Stawka na przełom była dla Niemców coraz bardziej odległa i w końcu musieli się pogodzić z fiaskiem tego zamiaru. Zanim jednak dotarła do nich ta prawda, sięgnęli do szansy, w ich przekonaniu decydującej. Do tej pory Focke Wulfy FW-190 stosowane były wyłącznie w walkach nad kanałem La Manche, w systemie powietrznej obrony Rzeszy i w Afryce Północnej. Na front wschodni szły Messerschmitty, od początkowego wariantu Me-109E aż do ostatnich najnowszych serii Me-109G, najliczniej produkowanych po wycofaniu z taśm montażowych już zdyskwalifikowanego Me-109F.
Konstrukcja Kurta Tanka, FW-190, miała osobną historie, znajdując się przez kilka lat na drugim planie. Prototyp tego myśliwca oblatany został już w połowie 1939 roku, ale próby przeciągały się z powodu wielokrotnie zawyżanych wymagań. Główny konstruktor chciał stworzyć model lepszy od konkurencyjnego Messerschmitta. Nic zatem dziwnego, że do produkcji seryjnej trafił dopiero w 1941 roku i objęła ona tytko 226 maszyn, aby już w roku następnym osiągnąć wskaźnik 1850 samolotów w wersji myśliwskiej i 68 w wersji myśliwsko-bombowej. W 1943 roku kiedy „foki" ciągłym strumieniem napływały już na front wschodni te liczby wzrosły odpowiednio do 2171 i 1183 egzemplarzy. Niemcy długo zwlekali z odkryciem tej karty przed radzieckimi pilotami i rzucili pierwsze Focke Wulfy do walki dopiero w listopadzie 1942 roku, kiedy powiało grozą na przedpolach Stalingradu. Przypadła im trudna rola ratowania trzeszczącego „mostu powietrznego", osłony transportowych samolotów Luftwaffe na trasach do kotła.
I właśnie tam, po raz pierwszy, zetknęli się z „technicznym cudem" czarnych krzyży piloci Jaków i ławoczkinów, twarzą w twarz w bezpardonowych pojedynkach. Po jednej i drugiej stronie była ta sama zaciekłość, taki sam kunszt władania nowoczesnym sprzętem, ale miało sie wkrótce okazać, że owe „foki" nie są rewelacją „ponad wszystko", jak trąbiła hitlerowska propaganda. Atut zaskoczenia, na który stawiali Niemcy, trwał krótko, a liczne wraki zestrzelonych Focke Wulfów były najlepszym świadectwem tego, tym orężem wróg nie zdobędzie przewagi.
Dla opracowania najbardziej skutecznej metody walki z tymi samolotami potrzebny był jednak przynajmniej jeden w pełni sprawny egzemplarz. Sama analiza przebiegu spotkań i szczegółowe oględziny kilku odnalezionych w stepie rozbitych maszyn sporo wprawdzie odkryły, lecz było tego to za mało. Poszły więc zadania w wielu kierunkach, dla organów głębokiego wywiadu, który penetrował niemiecki przemysł zbrojeniowy, w tym także wytwórnie samolotów, i dla oficerów rozpoznania w sztabach armii, dywizji i pułków, prowadzących przesłuchania jeńców z personelu latającego Luftwaffe. Nade wszystko zaś zobowiązano pilotów do polowania na „żywego przeciwnika". Oni już wiedzieli, że ten nowy samolot rozwija większą prędkość od Messerschmittów, jest od nich lepiej uzbrojony, może dłużej operować w powietrzu, ale zarazem rzecz godna szczególnej uwagi wykazuje mniejszą zwrotność w figurach bojowych.
Z Moskwy przybyła na front stalingradzki specjalna Grupa inżynierów i oblatywaczy, którzy mieli zająć się zebraniem i oceną meldunków pilotów myśliwskich, ponownym zbadaniem szczątków zestrzelonych maszyn i co najważniejsze poszukiwaniem nieuszkodzonej „foki", być może porzuconej na którymś z lotnisk w pękającym kotle. Interesował ich ponadto każdy inny nowy samolot nieprzyjaciela, a Niemcy pchnęli tam w powietrze kolekcję zgoła unikalną, jak nigdy dotąd.
Długo trwała ta żmudna praca w szalejących zamieciach śnieżnych i oto szczęście uśmiechnęło się do Jurija Aleksandrowicza Antipowa, jednego z ekipy oblatywaczy. Było południe 23 stycznia 1943 roku, wylądowali właśnie w komplecie na zdobytym lotnisku Gumiak i zaczął się przegląd pozostawionych tam samolotów, w większości potrzaskanych Junkersów i Heinkli. Antipow zawędrował do brezentowego hangaru i w środku tej mrocznej budy na moment zamarł z wrażenia, nie wierząc własnym oczom. Pod jednej ze ścian wśród sterty złomu stał szarozielony FW-190 bez śladu jakichkolwiek uszkodzeń, żywa kopia tych, które dotychczas były nieuchwytne w takim stanie. Sensacyjne odkrycie poruszyło wszystkich oblatywaczy, już tracili nadzieje, że trafi sie coś rzeczywiście ciekawego, a tu masz: nowiutka „foka", jakby prosto z wytwórni, pokryta tylko nalotem drobinek szronu na masce gwiazdowego silnika i oszkleniu kabiny.
Wystarczy wyciągnąć na pas, zapoznać się z obcym wnętrzem, napełnić zbiorniki i droga w powietrze otwarta. Dłużej oczywiście trwały te przygotowania, ale Antipow wystartował jako pierwszy i taki był początek „rozgryzania" wszystkich tajników znalezionego myśliwca, jeszcze jednej chluby niemieckich konstruktorów. Zdobyczny Focke Wulf spod Stalingradu poleciał do Moskwy, sprawując się bez zarzutu na długiej trasie. Nie dało sie tego powiedzieć w dalszej fazie badań, kiedy stawał do „walki" z radzieckimi myśliwcami najnowszego typu, chociaż oblatywacz za jego sterami grał rolę twardego przeciwnika, z pewnością lepszego niż niejeden pilot Luftwaffe. Wtedy szydło wyszło z worka: Focke Wulf ujawnił mniejszą prędkość wznoszenia i większy o kilka sekund czas pełnego zakrętu o 360 stopni na dopuszczalnie najmniejszym promieniu. W tych dwóch podstawowych elementach manewru samoloty Jak-1M, Jak-9 i Ła-5 miały bezsporną przewagę. Na korzyść napastnika należało jednak wpisać nieco większą prędkość poziomą, większy zasięg i wyższą siłę ognia, był bowiem uzbrojony w cztery karabiny maszynowe i dwa działka o dużej szybkostrzelności.
Wyniki tych badań z odpowiednimi wnioskami przekazano własnym jednostkom myśliwskim i trafiły do biur konstrukcyjnych. W lecie 1943 roku na słynnym łuku kurskim dostały się pod lufy nowych Ła-5FN i w tej rundzie Focke Wulfy niczym już nie mogły zaimponować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz