poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Enigma przekazywanie informacji

źródło: wikipedia

Enigma przekazywanie informacji

Sprawnie funkcjonujący deszyfraż to jeszcze nie wszystko, równie ważny był szybki przekaz pilnych informacji do właściwych adresatów, a ci nie znajdowali się w zasięgu ręki. Kto się tym zajmował? W jaki sposób? Dzięki czemu istniała gwarancja zachowania tajemnicy aż do końca wojny? Po drugiej stronie barykady stał przecież przeciwnik z dobrze rozwiniętym aparatem wywiadu i kontrwywiadu, jego penetracja sięgała głęboko, na działalność szpiegowską nie szczędził pieniędzy i nowoczesnych środków technicznych. Jakiekolwiek słabe ogniwo w mechanizmie przekazu i obiegu radiogramów mogłoby zniweczyć bądź poważnie skomplikować wysiłek ludzi, którzy mieli wgląd do niemieckich tajemnic, ale do takich potknięć nie doszło. Czym wytłumaczyć ten fakt?



Mózg brytyjskiego systemu „Ultra-Secret" a kryje się za tą nazwą odwzorowana „Enigma" mieścił się w Bletchley, w połowie drogi między Cambridge i Oxfordem. W początkowym okresie wojny personel tego ośrodka składał się z kilkudziesięciu kryptologów i konsultantów, w późniejszych latach rozrósł się do kilku tysięcy pracowników różnych specjalności, stale przebywających na terenie odciętym od otoczenia i strzeżonym. Kto raz zapoznał się z jego tajemnicą, ten nie miał już swobody ruchu, podlegając surowym rygorom uciążliwych nakazów i zakazów. Wyjątków nie czyniono nikomu bez względu na stanowisko, stopień czy wykonywane zadanie.

Głównym kanałem ciągłego dopływu informacji do Bletchley były stacje nasłuchu radiowego, nastawione na przechwytywanie szyfrogramów niemieckiej „Enigmy". W odbiorze depesz wojsk lądowych Wehrmachtu specjalizowała się stacja w Chatham na zachód od Londynu, dwie kolejne w Cheadle i Chicksand zbierały korespondencję Luftwaffe, wreszcie dwie dalsze w Flowerdown i Scarborough na wschodnim wybrzeżu „opiekowały" się łącznością jednostek i organów dowodzenia Kriegsmarine.

W latach wojny zbudowano takie stacje w Gibraltarze, na Malcie, Cyprze i w Egipcie, a następnie na obszarach Azji i Australii, tworząc w ten sposób rozgałęzioną sieć punktów nasłuchu na odległych teatrach działań. Każdy z nich nie tylko śledził źródła emisji tajnych depesz, lecz także zajmował się typowym radiowywiadem, rejestrując potok informacji o wszystkich jednostkach i sztabach, dotąd nie znanych bądź niezbyt dokładnie zlokalizowanych.

Stacje rozmieszczone w Wielkiej Brytanii miały połączenia dalekopisowe z ośrodkiem w Bletchley i tą drogą kierowano do „Ultra-Secret" surowy materiał, który po rozszyfrowaniu trafiał do odbiorców. Procedura funkcjonowania stacji zamorskich była bardziej złożona. Oryginały przechwyconych depesz podlegały przekładowi na własny język szyfru i pod taką postacią nadawane do centralnego ośrodka, przy czym stosowano tu tysiące różnych kombinacji z kluczem jednorazowego użytku. Dla zamaskowania tych prawdziwych przekazywano równolegle masę fikcyjnych i ten zabieg podyktowany był wyłącznie regułami dezinformacyjnej gry.

Łatwo więc odgadnąć, że ośrodek deszyfrażu w Bletchley spełniał rolę czegoś w rodzaju „zbiornicy meldunków", ale dochodziła do tego druga faza: przekaz zdobytych tajemnic nieprzyjaciela. Do tego celu utworzono odrębny system łączności specjalnej (Special Liaison Unit - SLU), złożony z personelu RAF, choć ci ludzie przeważnie młodsi oficerowie i starsi podoficerowie nosili lotnicze mundury tylko dla kamuflażu. Na liście upoważnionych do odbioru materiałów „Ultra-Secret" znajdował się premier, szefowie sztabów trzech rodzajów sił zbrojnych, dyrektorzy ich wywiadów, dowódca lotnictwa myśliwskiego i dowódca wojsk terytorialnych, razem osiem osób. Ściśle tajne informacje docierały do nich bezpośrednio kablem dalekopisowym z wyjątkiem Winstona Churchilla, który korzystał z usług oficera łącznikowego, doręczającego mu szyfrogramy „Enigmy" w opieczętowanej skrzynce.

Wąski krąg odbiorców, znajdujących się z tytułu piastowanych urzędów na terenie Anglii, wykluczał możliwość przecieku tajemnicy. Dostarczany materiał niezależnie od stopnia pilności był przez nich osobiście niszczony po zapoznaniu się z jego treścią, a ponadto nawet w przypadkach drastycznych jak przykładowo po ostrzegawczym sygnale o przygotowywanym przez Niemców nalocie na Coventry nie podejmowano żadnych przedsięwzięć, które mogłyby zdradzić źródło informacji.

Z czasem jednak krąg wtajemniczonych zaczął się rozszerzać. Dołączył do tej listy już z początkiem 1940 roku dowódca Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego we Francji, potem dowódcy sił lądowych, powietrznych i morskich w Afryce, we Włoszech i ponownie we Francji. W ogniwie strategicznym odbiorcą tych materiałów były równorzędnie dwa komitety szefów sztabów, brytyjski i amerykański, na szczeblu operacyjnym dowódcy armii polowych i lotniczych, a także zgrupowań marynarki wojennej. Dzięki takiemu rozgałęzieniu stworzono zatem układ kompleksowego przekazu informacji, dostarczanych niezwłocznie zainteresowanym osobom.

Przy dowództwach i sztabach niezależnie od miejsca ich postoju czynne były placówki SLU, złożone z nielicznego personelu, który dysponował bezpośrednią łącznością radiową z Bletchley. Każda przechwycona depesza z systemu „Enigmy" była w tym ośrodku odczytywana i po powtórnym zaszyfrowaniu natychmiast nadawana do właściwej placówki SLU. Tam z kolei przekładano ją na język otwarty i upoważniony oficer lub podoficer meldował się osobiście u przykładowo biorąc dowódcy armii w celu zapoznania go z tajnym materiałem. Przysługiwało im bezprecedensowe z racji niskich stopni prawo wstępu do polowych kwater generałów i marszałków o każdej porze dnia i nocy, co niejednokrotnie wzbudzało zdumienie wśród starszych oficerów, tym bardziej że odmawiali odpowiedzi na ich pytania, po co tak nagle przychodzą. Znane były przypadki, kiedy dowódca wysokiego szczebla przerywał odprawę swojego sztabu, żeby przyjąć na osobności wysłannika SLU.

Co więcej, mógł tylko przeczytać przekazaną mu do rąk własnych depeszę bez prawa robienia jakichkolwiek notatek. Oryginał dokumentu tą samą drogą wracał do placówki i tam był niszczony w elektrycznym piecyku. O sposobie wykorzystania informacji decydował dowódca, rygorystycznie przestrzegając zasady wprowadzania Niemców w błąd. Jeśli dowiedział się, że nieprzyjaciel w miejscu „x" gromadzi siły do natarcia, nie mógł wzmocnić tam własnej obrony bez uprzedniego manewru pozoracyjnego. Nad takim rejonem niby przypadkowo pojawiał się samolot rozpoznawczy, jego załoga nie musiała wykryć wroga, kombinacja polegała na tym, żeby jej obecność w powietrzu dostrzegli Niemcy bez cienia wątpliwości. Dopuszczalne było także rozpoznanie walką, przeprowadzone w kilku miejscach łącznie z tym najważniejszym.

Z powodzeniem stosowano też maskowanie radiowe: łatwiejszym do odczytania szyfrem przekazywano podziękowanie nie istniejącemu agentowi, który rzekomo przesłał cenną informację. Szły takie depesze zwykle po atakach bombowych na newralgiczne cele w Rzeszy i krajach okupowanych, wykryte drogą deszyfrażu „Enigmy". Placówki SLU wywiązywały się ze swej roli bezbłędnie, redukując czas przekazu informacji do minimum. Jak wynika z publikacji brytyjskich, odsłaniających w miarę dokładnie kulisy działania systemu „Ultra-Secret", depesze nadawane przez Niemców najczęściej po dwóch godzinach (!) trafiały do alianckich dowódców i sztabów. Szkopuł tkwił jednak w tym, że strumień unikalnych informacji nie zawsze był należycie wykorzystywany, czego jaskrawym dowodem może być klęska pod Arnhem czy też niemiecka ofensywa w Ardenach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz